czwartek, 12 kwietnia 2012

echa Russian Circles


Maruda! To słowo pada w kontekście mojej osoby wyjątkowo często. Zastanawiam się na ile to trafne spostrzeżenie faktycznie wynika z wrodzonych cech mojej osobowości, a na ile jest reakcją obronną na zachowanie otoczenia. O marudzeniu w kontekście niedawnego koncertu Deafheaven i Russan Circles.

W ostatnich latach coraz częściej mam okazję obserwować ciekawą, ale ryzykowną tendencję koncertową. Na scenie pojawiają się zespoły poruszające się w innej stylistyce i trafiające do nieco innego grona odbiorców. Z organizacyjnego punktu widzenia jest to zabieg korzystny, wszak wydarzenie może przyciągnąć więcej osób, a więcej osób przekłada się na więcej tego, o czym dżentelmeni nie dyskutują – jak zwykło się mawiać w mojej rodzinie. Z drugiej strony tego typu zagrywki tworzą niebotyczne ryzyko podjęcia całkowicie bezcelowych dyskusji na temat wyższości jednego zespołu nad drugim. Tak było i tym razem. Wspomniane dywagacje przeniosły się z Internetu do klubu, a z klubu znów do Internetu, gdzie trwają prawdopodobnie do tej pory. Aż człowiek zaczyna tęsknić do czasów, w których jedynym dostępnym środkiem masowego przekazu były napisy na murach. Naprawdę nikt nikogo nie zmusza do uczestnictwa w takim, czy innym koncercie, a i zawsze można później przyjść lub wcześniej wyjść. Tak się da, uwierzcie mi na słowo, sprawdzałem. Co więcej to z przedkoncertowych zapowiedzi wynika, że to Russian Circles zaprosiło Deafheaven do wspólnego koncertowania w związku z tym należy wysnuć wniosek, że panowie wzajemnie się cenią i szanują. Niech to będzie przyczynek do ucięcia wszelkich, dalszych dyskusji.

Deafheaven to formacja, której dałem się zaskoczyć. W swoim brzmieniu starają się łączyć postrockowe przestrzenie, z zajmującymi coraz więcej miejsca black metalowymi elementami. Pod sceną tłoczyli się zwolennicy tejże formacji. Warto podkreślić, że część osób zgromadzonych tego wieczoru w Hydrozagadce zjawiła się tam właśnie ze względu na Deafheaven. Długie kompozycje płynnie się przenikały. Warto podkreślić dobrą formę perkusisty, który z niezbyt rozbudowanego zestawu bębnów był w stanie wygenerować przyzwoite brzmienie. Było głośno, było agresywnie, a momentami również odrobinę zbyt przewidywalnie. Na dłuższą metę poczułem się zmęczony tym występem, który mógł ożywić wokal, ale jego operator chyba nie wykazywał takowych chęci. Za to w oczach wokalisty dało się wyczytać inną chęć, chęć mordu. Mimo wszystko występ Deafheaven należy zaliczyć na plus, choć wszystko wskazuje na to, że w nagraniach studyjnych brzmią lepiej.

Dla mnie najlepsze miało dopiero nastąpić. Nie będę ukrywał, że odbyłem wyprawę na drugą stronę Wisły przede wszystkim z myślą o Russian Circles. Niestety nie czuję się usatysfakcjonowany finałem tego przedsięwzięcia. Wszystko było na swoim miejscu: dobrze skonstruowany set, publiczność kupiona już od pierwszych dźwięków, odpowiedni klimat i mimo kontuzji jednego z muzyków – niezła forma. Jednak w moim wewnętrznym świecie zabrakło trudnego do zidentyfikowania czynnika zapalnego, który umożliwiłby mi oderwanie stóp od podłoża i zasilaną dźwiękami muzyczną lewitację. Wydawało się, że spirala zaczyna się nakręcać, że zespół czuje się na scenie coraz lepiej i że w końcu uda mi się poczuć to samo, co falujące nieopodal towarzystwo. Niestety koncert skończył zanim dane mi było w pełni nasycić się brzmieniem. Pozostaje mi wierzyć, że lepszy jest niedosyt niż niedosytu brak.

Nie wiem jaka jest pojemność Hydrozagadki, ale nawet jeśli klub nie pękał w szwach to dużo mu do tego stanu nie brakowało. Wydarzenie należy traktować jako duży sukces organizacyjny i jeszcze większy sukces obu zespołów. Miały one okazję zaprezentować swoje umiejętności przed ludźmi, którzy byli zadowoleni z płynących ze sceny emocji. A ja przy następnej okazji postaram się przywdziać lżejsze obuwie i wtedy może uda mi się odlecieć.