niedziela, 9 maja 2010

We Made God - As We Sleep (2008)



If normal pop music is like watching a sunny day through a passenger window, We Made God's music would be like riding a monster truck through a blizzard. Violent and adrenaline filled, broken up by the occasional calm eye of the storm.

As We Sleep to debiutancki krążek tego młodego zespołu z Islandii. muzyka, którą prezentują to post-rock wymieszany z mocniejszymi wpływami post-metalu, a żeby tego było mało, ta i tak wybuchowa mieszanka została okraszona niesamowitym, deftonesowskim wokalem.

mieliście okazję zauważyć, a w zasadzie wasze uszy miały okazję usłyszeć, że coraz mocniej znosi mnie w klimaty post i doom metalu. nie ma się, więc czemu dziwić, że krążek As We Sleep aż tak przypadł mi do gustu.

słów kilka o historii zespołu:

swoją przygodę z muzyką na wyższym poziomie zaczęli od udanego występu na Icelandic Battle of the Bands, gdzie zajęli trzecie miejsce, a ich wokalista Magnús - pierwsze miejsce za swój niezwykły (a i jakże!) wokal.

sprawy zaczęły nabierać tempa, pojawiały się kolejne festiwale, kolejne występy, nie tylko na Islandii, ale również na Wyspach Brytyjskich .

ciepłe przyjęcie nie tylko przez rosnącą rzeszę fanów, ale krytyków muzycznych zaowocowało nagranym w 2008 roku krążkiem As We Sleep.

na krążku znajduje się sześć kompozycji:

zaczynamy spokojnym klimatycznym Gizmo, żeby czym prędzej przeskoczyć do nieco nerwowego Bathwater - zawsze gdy słyszę ten kawałek przed oczami pojawiają mi się fiordy, dziwna sprawa. tempo nie spada - islandzki kwartet serwuje nam niezwykle energetyczną Sub Rosa'ę z tym niesamowitym wokalem (oj warto posłuchać, warto), później delikatnie rozmyty Deir Yassin, ale idealnie wprowadzający w mojego płytowego faworyta Theory of Progress, którego to mogliście usłyszeć na zakończenie ostatniej audycji. A na koniec The color zwieńczony małą niespodzianką.

Arnór, Biggi, Magnús, Stúni udowodnili, że Islandia to nie tylko wulkany, to nie tylko Sigur Ros, ale też kawał solidnego post metalowego grania z oryginalnym wokalem. nie sposób się też nie zgodzić z widniejącym hen, hen na górze wycinkiem tekstu z ich strony. We Made God to jak jazda monster truckiem przez śnieżyce. Jest tam agresja, całość jest naszprycowana adrenaliną, a wszystko to poprzerywane okazjonalnym spokojem - jak w oku cyklonu.

mam tylko jedno zastrzeżenie. dlaczego, ale to dlaczego i po stokroć dlaczego tak krótko? niecałe 40 minut to zdecydowanie za mało, oj zdecydowanie.

ale, ale w tej islandzkiej zamieci jest światełko nadziei. w wakacje NOWA PŁYTA!.

MYSPACE WE MADE GOD