sobota, 1 maja 2010

echa Indukti.

through all synchronic hypnotic feelings…

Na wstępie przyznam się do błędu, którego mimo szczerych chęci nie udało mi się uniknąć. Idąc na koncert zawsze mam swojego faworyta – a jakże – ale staram się zachować obiektywizm. Tym razem było podobnie. Starałem się. Niemniej jednak ten wieczór miał dla mnie tylko jednego bohatera. Indukti.

Ale od początku:

Data: 29.04.10
Start imprezy: 19.00
Miejsce: Stodoła
Wydarzenie: Hunter, Indukti i KaAtaKilla

KaAtaKilla. Zespół założony w Łodzi pod koniec 2006 roku. Ich zdecydowaną zaletą jest energia, którą przekazują ze sceny, czego dowodem była stosunkowo liczna grupa młodych ludzi szalejących tuż przy barierkach. To się liczy i tego im odmówić nie można. Na żywo wypadli dużo lepiej niż na płycie, co również jest dużym plusem. Czy da się wydusić coś jeszcze z tak krótkiego występu? Urzekły mnie systemowe ‘Anteny’ – chciałbym to jeszcze kiedyś usłyszeć.

Hunter
. Zespół, który cenię, bo był jednym z tych od, których zaczynałem swoją przygodę z mocniejszymi brzmieniami. Jestem beznadziejnie zapatrzony w Medeis i nic, co powstało czy powstanie, po tym albumie nie przebije (w moim osobistym rankingu) drugiego longplaya grupy ze Szczytna. Zrobili to, co do nich należało. Dali koncert, który wielu z obecnych na sali fanów uzna za jeden z lepszych, koncert, który w wielu z was wciąż rozbrzmiewa na nowo – i tak powinny być. Pojawiły się utwory akustyczne, pojawiły się różne smaczki, ale dla mnie najważniejsze było, to co działo się w Stodole chwilę wcześniej…

Indukti. Polscy muzycy ostatnio dają mi okazję do nagminnego powtarzania zwrotu: ‘coś na, co czekałem od dawna’. Tak jest i tym razem. ‘Induktorami’ zachwycam się od dawna, nie było jednak okazji zweryfikować tych płytowych zachwytów z poczynaniami na scenie. Nie zawiedli mnie. Powiem więcej byłem zachwycony. Piątka zwyczajnych osób, bez zbędnych gestów, bez zbędnych słów pojawia się na scenie, bierze do ręki instrumenty i daje czadu. Pojawiły się utwory z debiutanckiego krążka (który w swojej fizycznej, poliwęglanowej postaci stał się białym krukiem), ale dominował wysokiej klasy materiał z Idmen. Świetny występ najbardziej pokręconych trzecich-pierwszych skrzypiec III, VI i zapewne V Rzeczypospolitej, fenomenalna gra człowieka urodzonego z pałeczkami w dłoniach – nie, nie, nie – cała reszta w ogóle nie odbiegała poziomem od wyżej wymienionych. Mimo problemów: ze sprzętem, z nagłośnieniem oraz brakiem podstawowego basisty – dali radę, dali radę i to jak.

Więcej takich koncertów, bo mimo stronniczości cały czwartkowy wieczór uważam za udany, a prezentowaną muzykę za atrakcyjną i godną uznania – z różnych względów.

na koniec, kończące każdą relację:

a kto nie był, niech żałuje!