through all synchronic hypnotic feelings…
Na wstępie przyznam się do błędu, którego mimo szczerych chęci nie udało mi się uniknąć. Idąc na koncert zawsze mam swojego faworyta – a jakże – ale staram się zachować obiektywizm. Tym razem było podobnie. Starałem się. Niemniej jednak ten wieczór miał dla mnie tylko jednego bohatera. Indukti.
Ale od początku:
Data: 29.04.10
Start imprezy: 19.00
Miejsce: Stodoła
Wydarzenie: Hunter, Indukti i KaAtaKilla
KaAtaKilla. Zespół założony w Łodzi pod koniec 2006 roku. Ich zdecydowaną zaletą jest energia, którą przekazują ze sceny, czego dowodem była stosunkowo liczna grupa młodych ludzi szalejących tuż przy barierkach. To się liczy i tego im odmówić nie można. Na żywo wypadli dużo lepiej niż na płycie, co również jest dużym plusem. Czy da się wydusić coś jeszcze z tak krótkiego występu? Urzekły mnie systemowe ‘Anteny’ – chciałbym to jeszcze kiedyś usłyszeć.
Hunter. Zespół, który cenię, bo był jednym z tych od, których zaczynałem swoją przygodę z mocniejszymi brzmieniami. Jestem beznadziejnie zapatrzony w Medeis i nic, co powstało czy powstanie, po tym albumie nie przebije (w moim osobistym rankingu) drugiego longplaya grupy ze Szczytna. Zrobili to, co do nich należało. Dali koncert, który wielu z obecnych na sali fanów uzna za jeden z lepszych, koncert, który w wielu z was wciąż rozbrzmiewa na nowo – i tak powinny być. Pojawiły się utwory akustyczne, pojawiły się różne smaczki, ale dla mnie najważniejsze było, to co działo się w Stodole chwilę wcześniej…
Indukti. Polscy muzycy ostatnio dają mi okazję do nagminnego powtarzania zwrotu: ‘coś na, co czekałem od dawna’. Tak jest i tym razem. ‘Induktorami’ zachwycam się od dawna, nie było jednak okazji zweryfikować tych płytowych zachwytów z poczynaniami na scenie. Nie zawiedli mnie. Powiem więcej byłem zachwycony. Piątka zwyczajnych osób, bez zbędnych gestów, bez zbędnych słów pojawia się na scenie, bierze do ręki instrumenty i daje czadu. Pojawiły się utwory z debiutanckiego krążka (który w swojej fizycznej, poliwęglanowej postaci stał się białym krukiem), ale dominował wysokiej klasy materiał z Idmen. Świetny występ najbardziej pokręconych trzecich-pierwszych skrzypiec III, VI i zapewne V Rzeczypospolitej, fenomenalna gra człowieka urodzonego z pałeczkami w dłoniach – nie, nie, nie – cała reszta w ogóle nie odbiegała poziomem od wyżej wymienionych. Mimo problemów: ze sprzętem, z nagłośnieniem oraz brakiem podstawowego basisty – dali radę, dali radę i to jak.
Więcej takich koncertów, bo mimo stronniczości cały czwartkowy wieczór uważam za udany, a prezentowaną muzykę za atrakcyjną i godną uznania – z różnych względów.
na koniec, kończące każdą relację:
a kto nie był, niech żałuje!