piątek, 27 sierpnia 2010

echa Gojiry.


art of dying, is the way to let all go
within I practice in the secret of my soul


Data: 28 sierpnia 2010
Start imprezy: 19.00 (?)
Miejsce: klub Stodoła
Wydarzenie: koncert Masachist, Lost Soul, Gojira

Ostatnimi czasy Stodoła zaskarbiła sobie moją sympatię niebywałą jak na lokalne warunki punktualnością i zgodnością ‘rozkładu jazdy’. Tym razem miałem wrażenie, że troszeczkę im się to wymknęło spod kontroli, o czym świadczy (w moim przekonaniu) odrobinę zbyt długa przerwa techniczna przed gwiazdą wieczoru. Choć fakt faktem można było ten czas mniej lub bardziej konstruktywnie spożytkować na atrakcjach około-koncertowych. Zatem nie marudzimy!

Masachist
Sami twórcy tego projektu przyznają, że formacja powstała w poszukiwaniu dźwięków ekstremalnych. Tego im z pewnością odmówić nie można. Kawał mocnego, porządnego grania. Dla mnie mimo wszystko chyba jednak zbyt mocnego (a może zbyt głośnego?). W każdym razie Masachist to skład otrzaskany w bojach i dla fanów muzyki death metalowej pozycja obowiązkowa.

A tłum gęstnieje...

Lost Soul
Kolejny przedstawiciel rodzimej sceny death metalowej. I to pełną gębą. Formacja funkcjonująca czynnie przez prawie 20 lat, na koncie 4 długogrające krążki, w przygotowaniu album na rocznicę działalności i bardzo interesujący występ. Przekrojowy materiał, gęstniejący tłum, spora dawka energii. Dla wielu zdecydowanie najlepsza firma na polskim rynku.

i poleciały wieloryby...

Gojira
Po zasięgnięciu opinii tu i ówdzie dowiedziałem się, że dla wielu, wczorajsze wydarzenie było koncertem życia. Ja nie posuwałbym się do tak daleko idących wniosków, natomiast muszę przyznać – było wyjątkowo.

Ale po kolei. Pierwsze kroki w klubie to oczywiście poszukiwanie sklepiku. Ten był ubogi (dostępna tylko ostatnia płyta), ale za to obsługa miła i komunikatywna, co w pewnym stopniu rekompensowało niedobory towarowe. Do nabycia również efekt artystycznych zapędów perkusisty zespołu (Mario Duplantier’a) – efekt ciekawy, cena zaporowa, choć widziałem, że przynajmniej jeden chętny się znalazł.

Materiał jaki można było usłyszeć w Stodole (set niżej) był bardzo przekrojowy – to cieszy. Nie zabrakło takich świetności jak Flying Whales czy The Art of Dying(tak wiem, tendencyjny wybór) – to cieszy jeszcze bardziej. Mimo usilny starań jednego z fanów robiącego użytek z transparentu, setlista nie została wzbogacona o Global Warming. Fana oczywiście pozdrawiam: świetny pomysł, świetne wykonanie.

Ekspresja sceniczna? Już przy pierwszych dźwiękach Lizard Skin
zacząłem się zastanawiać jakie pobudzacze zażywa basista zespołu. Niesamowita energia biła ze sceny – czegoś takiego dawno nie widziałem. Dużo ruchu na scenie, dużo ruchu pod sceną – i o to chodzi! Potem jeszcze niesamowita perkusyjna solówka. Czego chcieć więcej?

Pojawił się też bardzo miły akcent. Wspomnienie zespołu Behemothi problemów Nergala oraz wspólne wysyłanie pozytywnej energii w kierunku wspomnianego osobnika. Szalenie miły akcent.

Zanim przejdę do narzekań, z zachwytów zostało mi jeszcze pożegnanie zespołu z publicznością. Dało się dostrzec wyraźne wzruszenie Francuzów, po ich pierwszym koncercie w naszym kraju. Chyba nie spodziewali się takiego zainteresowania, tak ciepłego przyjęcia i takiej zabawy. Obiecali, że wrócą. Zapraszamy!

Co do narzekań: po pierwsze zdecydowanie za krótko, telebim za mały i źle oświetlony (ale czy komuś to przeszkadzało?).


Set:
1. Lizard Skin
2. Clone
3. Backbone
4. Indians
5. A Sight to Behold
6. The Art of Dying
7. Drum Solo
8. The Heaviest Matter of the Universe
9. Flying Whales
10. Toxic Garbage Island
11. Vacuity

Encore:
1. Love
2. Oroborus