sobota, 9 czerwca 2012

echa Moving Mountains

 
Organizacja koncertu to dobry sposób na uczczenia nieco ponad dwóch lat misji szerzenia muzyki z okolic post-rocka oraz dokładnie roku od zorganizowania pierwszego muzycznego wydarzenia. Ta zepchnięta na drugi plan, ustępująca miejsca muzyce celebracja, miała miejsce w środę 06.06. w warszawskiej Hydrozagadce. Wszystko to za sprawą Post-rockPL oraz zespołów: Setting the Woods on Fire i Moving Mountains.

To już nie pierwszy koncert organizowany przez tę grupę muzycznych zapaleńców, na którym miałem okazję się pojawić i po raz kolejny nie znajduję zastrzeżeń co do sposobu pilotowania tego wydarzenia. Intensywna i wydawałoby się skuteczna promocja, zadowolone i dobrze ugoszczone zespoły, brak większych obsuw i przede wszystkim morze dobrej muzyki. Niestety tym razem liczba zwolenników przestrzennego grania, która tego dnia zawitała do Hydrozagadki była zatrważająco niska. Nie mam nic przeciwko takim kameralnym występom, wręcz przeciwnie często nadaje to takim wydarzeniom dodatkowej magii. Mimo tego jestem skłonny uszczknąć część intensywności własnych przeżyć na rzecz zapełnionego klubu osób czujących podobnie.

Jako pierwsza na scenie pojawiła się warszawska formacja Setting the Woods on Fire. Sami przyznali, że granie przed zespołem, który od dawna cenią jest dla nich wielkim zaszczytem. Warto byłoby również dodać, że i sporym wyzwaniem. Dało się odczuć, że taka sytuacja jest nieco tremująca, mimo tego udało im się przedstawić krótki przegląd swoich umiejętności. To co grają, jest różnorodną mieszanką kilku muzycznych stylów, której wypadkowa oscyluje w okolicach posthardcore’u. Set muszę zaliczyć do udanych, chociaż nie były to wrażenia, po które stawiłem się w klubie.

Chwilę po zakończeniu setu warszawskiego zespołu na scenie pojawili się muzycy Moving Mountains. Tutaj jestem zmuszony poczynić małą dygresją dotyczącą zachowania osób zgromadzonych w Hydrozagadce. Zwyczajowo przyjęło się, że koncerty (około)post-rockowe wiążą się ze skierowaniem emocji do wewnątrz. Niestety nie wszyscy potrafią to uszanować, dodatkowo naruszając przestrzeń osobistą zdecydowanej, coraz bardziej poddenerwowanej większości. Na szczęście tym razem obeszło się bez rękoczynów, a dzięki interwencji HydroZAGADKOmana jednostki nadpobudliwe zostały spacyfikowane, chociaż nastrój trochę się przez potrzebę pacyfikacji ulotnił. Moving Mountais wypadli korzystnie prezentując jedenaście utworów przekrojowych dla swojej twórczości. Mimo dobrej formy, atrakcyjnego setu i ciepłego przyjęcia garstki osób zgromadzonych w Hydrozagadce koncert skończył się zbyt nagle i na dodatek bez bisu.


To był kolejny dobry koncert prezentujący muzykę z ciekawych regionów (świata i muzycznych), chociaż w tym wszystkim zabrakło mi wybuchu emocji, drugiego dna czy ulotnej magii, a może tak jak większości mieszkańców Warszawy w ostatnim czasie zaczyna mi się udzielać nadmiar atrakcji.