Organizacja koncertu to dobry
sposób na uczczenia nieco ponad dwóch lat misji szerzenia muzyki z okolic
post-rocka oraz dokładnie roku od zorganizowania pierwszego muzycznego
wydarzenia. Ta zepchnięta na drugi plan, ustępująca miejsca muzyce celebracja, miała
miejsce w środę 06.06. w warszawskiej Hydrozagadce. Wszystko to za sprawą Post-rockPL oraz
zespołów: Setting the Woods on Fire i Moving Mountains.
To już nie pierwszy koncert
organizowany przez tę grupę muzycznych zapaleńców, na którym miałem okazję się
pojawić i po raz kolejny nie znajduję zastrzeżeń co do sposobu pilotowania tego
wydarzenia. Intensywna i wydawałoby się skuteczna promocja, zadowolone i dobrze
ugoszczone zespoły, brak większych obsuw i przede wszystkim morze dobrej
muzyki. Niestety tym razem liczba zwolenników przestrzennego grania, która tego
dnia zawitała do Hydrozagadki była zatrważająco niska. Nie mam nic przeciwko
takim kameralnym występom, wręcz przeciwnie często nadaje to takim wydarzeniom
dodatkowej magii. Mimo tego jestem skłonny uszczknąć część intensywności
własnych przeżyć na rzecz zapełnionego klubu osób czujących podobnie.
Jako pierwsza na scenie pojawiła
się warszawska formacja Setting the Woods on Fire. Sami przyznali, że granie przed
zespołem, który od dawna cenią jest dla nich wielkim zaszczytem. Warto byłoby
również dodać, że i sporym wyzwaniem. Dało się odczuć, że taka sytuacja jest
nieco tremująca, mimo tego udało im się przedstawić krótki przegląd swoich
umiejętności. To co grają, jest różnorodną mieszanką kilku muzycznych stylów,
której wypadkowa oscyluje w okolicach posthardcore’u. Set muszę zaliczyć do
udanych, chociaż nie były to wrażenia, po które stawiłem się w klubie.
Chwilę po zakończeniu setu
warszawskiego zespołu na scenie pojawili się muzycy Moving Mountains. Tutaj
jestem zmuszony poczynić małą dygresją dotyczącą zachowania osób zgromadzonych
w Hydrozagadce. Zwyczajowo przyjęło się, że koncerty (około)post-rockowe wiążą
się ze skierowaniem emocji do wewnątrz. Niestety nie wszyscy potrafią to
uszanować, dodatkowo naruszając przestrzeń osobistą zdecydowanej, coraz
bardziej poddenerwowanej większości. Na szczęście tym razem obeszło się bez
rękoczynów, a dzięki interwencji HydroZAGADKOmana jednostki nadpobudliwe
zostały spacyfikowane, chociaż nastrój trochę się przez potrzebę pacyfikacji
ulotnił. Moving Mountais wypadli korzystnie prezentując jedenaście utworów
przekrojowych dla swojej twórczości. Mimo dobrej formy, atrakcyjnego setu i
ciepłego przyjęcia garstki osób zgromadzonych w Hydrozagadce koncert skończył
się zbyt nagle i na dodatek bez bisu.
To był kolejny dobry koncert
prezentujący muzykę z ciekawych regionów (świata i muzycznych), chociaż w tym
wszystkim zabrakło mi wybuchu emocji, drugiego dna czy ulotnej magii, a może
tak jak większości mieszkańców Warszawy w ostatnim czasie zaczyna mi się
udzielać nadmiar atrakcji.