Hydrozagadka urasta w moich oczach do miana koncertowego
miejsca roku. W ciągu ostatnich kilku miesięcy miałem okazję doświadczyć tam wielu niezapomnianych,
muzycznych emocji. Jednak tego dobrego chyba było już za wiele, a jak to mówią,
jeśli coś może się nie udać, to z pewnością tak się właśnie stanie. Wczoraj nie udało się wiele rzeczy…
Trudno
będzie przyczepić się do promocji tego wydarzenia. Ciągłe aktualizacje
wydarzenia, zachęty, konkursy, czyli płynący szerokim strumieniem spam, nie
pozwolił na to, żeby potencjalnie zainteresowany odbiorca nie wiedział o
koncercie lento, Formy i Merkabah.
Cóż z tego jeśli koncert skończyć się miał przed 23, a jeśli o tej godzinie
gwiazda wieczoru wtoczyła się na scenę, a warszawska publiczność okazała się
kapryśna, co przełożyło się na niską frekwencję. Wychodząc z założenia, że nie
warto szukać dziury w całym, zająłem strategiczną pozycję w kąciku
geriatrycznym. Warto tutaj podkreślić, że wspomniana pozycja (ni to siedząca,
ni to leżąca) przynależy mi nie tylko z racji wieku, ale i trudnego do
przeoczenia kiepskiego stanu odżywienia.
Po
cichu liczyłem, że wyjdę z klubu cięższy o kolejne, muzyczne doświadczenia, ale
tak się niestety nie stało. To nie tak, że zespoły nie dały radę, ba, mam
wrażenie, że byli tam i tacy, którzy starali się aż nadto, mimo tego strefa, w
której plecy tracą swą szlachetną nazwę, jest
ciągle na swoim miejscu.
Merkabah to połączenie muzyki i obrazu, na które trzeba mieć
nastrój, w innym wypadku można się zagubić w tym twórczym chaosie. Po cichu
liczyłem, że tym razem do swojego show zdecydują się wykorzystać telewizory,
ale ostatecznie zostałem uraczony projekcją wizualizacji na firance, która
zakrywała scenę i zasłaniała muzyków. Jeżeli chodzi o sam występ, to wypada
pochwalić partie perkusji, bo ten instrument brzmiał zdecydowanie najciekawiej.
Uwielbiam instrumenty dęte i tym razem nie mogę powiedzieć, że czuję się
zawiedziony grą saksofonu. Niestety nie udało mi się w tym wszystkim zatracić,
a szkoda bo miałem na to ochotę.
Występ
Formy niestety potwierdził moje obawy, które zrodziły się podczas
słuchania albumu studyjnego. Muzycznie bywało i lepiej i gorzej, ale odbiór
psuło nie tylko specyficzne zachowanie zespołu, ale także (a może przede
wszystkim) partie wokalne, które – trzeba to powiedzieć – nie brzmiały dobrze.
Nie wiem ile w tym wszystkim wyuczonej postawy, ile naturalnego zachowania, a
ile pastiszu. Wiem natomiast, że przydałoby się tutaj więcej samokrytycyzmu, a
w ostateczności zredefiniowanie podejścia do tworzenia.
Lento wpełzło na scenę na tyle późno, że ścigany
zobowiązaniami w dniu kolejnym, musiałem opuścić klub w połowie występu
Włochów. Żałuję tego niezmiernie, bo pokazali, jak ciekawie można zarzęzić
gitarowym brzmieniem. W całym tym natłoku dźwięków w dolnych rejestrach udało
im się uwidocznić melodie, po których raz za razem przetaczał się rozpędzony
walec. Tworzyło to bardzo ciekawy, ciężki, muzyczny obrazek.
Kiedy
koncert się kończył, byłem już w drodze do domu. A w głowie dźwięczał jęk
zawodu, bo nie było to wydarzenie, na które czekałem.