wydawnictwo:
Avenger Records, 2012
01. Strange Days [05:34]
02. Cherbourg [06:07]
03. Atlantic [05:19]
04. She Had A Death Wish [02:21]
05. Slow Dance [05:12]
06. Marie Celeste [05:00]
07. This Place Is Death [03:41]
08. My Hands Are On Fire [05:23]
09. Ocean Rain [03:23]
10. Moon River [07:17]
Łączny czas
49:17
skład: Eero Hammais, Heikki Hyvänen, Jaakko
Lehtinen, Juho Leppänen, Lauri Mattelmäki, Juho Rantanen, Kristian Soini
Markus Pajakkala (bass clarinet, bartione &
tenor sax on Strange Days and Moon River), Lauri Nykänen (trumpet on Atlantic
and Ocean Rain), Jaakko Mattelmäki (violin on Strange Days, Cherbourg,
Atlantic, Slow Dance and Marie Celeste), Liisi Uusitalo (violin on Strange
Days, Cherbourg, Atlantic, Slow Dance and Marie Celeste), Teemu Mastovaara
(cello on Strange Days, Cherbourg, Atlantic, Slow Dance and Marie Celeste),
Kari Ylinen (upright bass on Slow Dance), Noora Leppänen (additional vocals on
Slow Dance), Pekka Nisu (backing vocals on Strange Days)
gatunek: post-rock, instrumental, melancholic
Jest jesienny, ciemny poranek.
Usilnie staram się pobudzić do życia. Siedzę na starym fotelu z wysokim,
wytartym oparciem i szczelnie zawijam się kocem. Na małym stoliku stoi
filiżanka herbaty. Jej aromat powoli wypełnia przytulne, staromodne wnętrze
pełne ciężkich mebli wyraźnie nadwyrężonych czasem. W akompaniamencie deszczu
tłukącego o parapet trzeszczy gramofonowa płyta. Tak wyobrażam sobie idealne
warunki do słuchania płyty Rains fińskiej formacji Betrayal at Bespin.
W taki też klimat odbiorcę
wtłacza najnowsza produkcja Finów. W 2009 roku zaproponowali nam podróż śladami
człowieka przemierzającego świat wyraźnie chylący się ku upadkowi. Wojna,
cierpienie, dewastacja środowiska, a wreszcie pogodzenie się z nieuniknioną
śmiercią to motywy, które wręcz wylewały się z Diary of A Dead Man Walking.
Była to także płyta, na której muzykom udało się z niewyobrażalną wręcz
precyzją połączyć mocne brzmienia rodem z płyt Cult of Luna czy Isis
z post-rockową lekkością i przestrzenią. Wydany w tym roku album Rains
to ścieżka dźwiękowa do innej opowieści, historia z innego świata, świata
pełnego cudów, przygód i łez uronionych w strugach deszczu.
Rains to nie tylko
niesamowita, muzyczna historia, ale także piękne wydanie. Dawno już nie
spotkałem się z wydawnictwem, które w taki sposób rozpieszcza odbiorcę.
Digipack zamknięty został w kopercie z nazwą płyty i zespołu. Po delikatnym
rozerwaniu wspomnianego opakowania moim oczom ukazała się gustowna okładka.
Początkowo miałem duże zastrzeżenia do fotografii, która pojawia się na
froncie, ale po odczuciu na własnej skórze klimatu tego albumu, muszę
stwierdzić, że pasuje do niego idealnie i to nie tylko ze względu na
kolorystykę rodem ze zdjęć sprzed lat. Wewnątrz oprócz książeczki ze zdjęciami
stanowiącymi tło dla muzyki i tekstami utworów znalazła się również dodatkowa
wkładka informująca o zawartości albumu oraz z ręcznie wybitym numerem płyty.
Na szczęście w tym przypadku
można zachwycać się również muzyczną stroną produkcji. Tym razem nie możemy
spodziewać się mocnych i walcowatych kompozycji. Brzmienie albumu jest
zdecydowanie bardziej stonowane, spokojne, melancholijne i proste, ale to
ostatnie stwierdzenie może być mylące, więc czym prędzej śpieszę wyjaśnić, że
wspomniane brzmienie, choć bez tłoku w kompozycyjnej strukturze, to stworzone
zostało poprzez inteligentne dobranie środków z bogatego instrumentarium.
Oprócz wynikającego z tytułu odgłosu deszczu, który przewija się w tle wielu
utworów, pojawiają się też inne, pokrewne dźwięki, jak na przykład morskie fale
rozbijające się o brzeg. Nigdy bym nie przypuszczał, że w tak niewymuszony
sposób można uzyskać brzmienie, które wtłacza w scenerię nakreśloną na początku
tekstu. Album jest tak zaaranżowany, że przynosi błyskawiczne skojarzenia z
muzyką filmową z czasów świetności Humphreya Bogarta. Szumy, trzaski,
wszechobecne instrumenty dęte drewniane, specyficznie prowadzona melodia i
syntezatory oraz charakterystyczne wokale dają możliwość wglądu do
alternatywnej wersji przeszłości.
Niesamowicie trudno jest
poszatkować ten album na poszczególne utwory i dokonać analizy innej niż
opierającej się na odczuciu dotyczącego całości tego wydawnictwa. Jednak warto
podkreślić kilka wybitnych momentów zawartych na świetnym Rains. Takie
chwile pojawiają się w utworze otwierającym krążek. Strange Days to
jedna z nielicznych kompozycji, która zawiera mocniejsze fragmenty. Nagle
zwiększone tempo i ciekawa praca perkusji, mocniejsze, gitarowe pociągnięcia i
wokal będący sumą głosów członków zespołu, to świetny początek tej historii. Cherbourg
to z kolei propozycja typowo filmowa o wzniosłym charakterze, w której dużą
rolę odgrywają klawisze i syntezatory, ale znalazła się też przestrzeń dla
instrumentów perkusyjnych i smyczkowych, które tworzą piękne tło. W podobnym
nastroju utrzymano utwór Atlantic, jednak
tam większą rolę odgrywają instrumenty dęte z trąbką na czele. Miłym
urozmaiceniem jest Slow Dance, gdzie oprócz wspomnianego i wychwalanego
instrumentarium pojawił się drugi, damski wokal. Nie zabrakło tu też bardziej
złowieszczej aranżacji. Maria Celeste to popis kreacji nastroju rodem z
filmów grozy, a wszystko to dzięki umiejętnie wykorzystanym instrumentom
klawiszowym. Oprócz delikatnych wokali pojawia się też oszczędnie wykorzystany
growl znany z poprzedniej płyty. Jedynym utworem, który zawiera to wokalne
rozwiązanie jest My Hands Are On Fire. Co ciekawe, ten element idealnie
pasuje do wydźwięku kompozycji, chodź z założenia powinien raczej wyraźnie
odstawać niż wtapiać się w tło. Krążek domyka Moon River będący
kwintesencją wszystkiego, co dobre na tym albumie.
Rains to album, który
wymaga odpowiedniego nastroju, podejścia, otoczenia i specyficznej natury
odbiorcy. W celu stworzenia unikalnego brzmienia wykorzystano bogate
instrumentarium wymykające się konwencji typowego, rockowego grania, na które
złożyły się między innymi klarnet, saksofony, trąbka, skrzypce i wiolonczela.
Deszczowy, ociekający melancholią nastrój wyraźnie pulsuje pod przykryciem
muzyki świetnych instrumentalistów i kompozytorów. Przed oczami wyświetla się
pokaz czarno-białych fotografii, filmów sprzed lat i wspomnień, a krążek nie
chce przestać się zapętlać. Rains to świetna produkcja przesycona
dźwiękiem instrumentów dętych, muzyczną subtelnością, gracją i świeżością, to
także alternatywna wizja muzycznej przeszłości oraz jedna z najlepszych
tegorocznych płyt.