niedziela, 27 października 2013

Kwoon, Frozen Lakes: Hydrozagadka (24.10.2013)

fot. Céline Rodriguez

Na liczniku lat cyfra z przodu coraz bardziej zaczyna upodabniać się do trójki, ale mimo tego doskonale pamiętam swoje pierwsze, świadomie wybrane koncerty. Były to przedstawienia pełne emocji, wrażeń i magii. Jednak z biegiem lat coraz częściej zauważa się, że to wcale nie są czasy, a sprytne sztuczki, które też nie zawsze chcą działać zgodnie z zamierzeniem. Więcej i więcej elementów zaczyna przeszkadzać: klub, odległość, ludzie, pogoda, nagłośnienie i tony innych rzeczy. Zresztą ten sam film oglądany codziennie nie może bawić w nieskończoność, a w końcu brałem udział w dość pokaźnej liczbie koncertów, więc siłą rzeczy, żeby wzbudzić we mnie intensywne emocje, potrzeba odpowiednich, oryginalnych i intensywnych środków. O dziwo tak też było w czwartek. 

Wiedziałem, że chcę zobaczyć na żywo Kwoon, a i przecież Frozen Lakes mają w swoim dorobku naprawdę świetną, muzyczną historię. Do Hydrozagadki wybrałem się z pozytywnym nastawieniem, choć bez większych oczekiwań. Nie miałem też okazji odświeżyć sobie materiału obu grup. Może to był klucz do emocji, które tego wieczoru eksplodowały z wielką siłą.

Jako pierwszy wystąpił zespół z Warszawy. Frozen Lakes mają na swoim koncie zaledwie jeden minialbum, na którym znaleźć można cztery kompozycje autorskie. Jednak muzycy, który tworzę tę grupę mają papiery na granie i niemałe doświadczenie. Próba dźwięku zabrzmiała naprawdę dobrze i to nie tylko wewnątrz klubu, ale i tuż pod drzwiami. Niestety nie można tego powtórzyć o brzmieniu koncertowym. Już na początku dało się odnieść wrażenie, że coś jest nie tak, a muzycy zwyczajnie się męczą. Coraz dobitniej sygnalizowali akustykowi swoje obiekcje, jednak bez większego efektu. Trudno powiedzieć, czy późniejsze, słowne reprymendy odniosły skutek. Co ciekawe, mimo ewidentnych problemów całokształt wcale nie wypadł źle. Zarówno w starych jak i w nowych kompozycjach dało się poczuć emocje, które muzycy chcą przekazać, dobrze zabrzmiały bębny, bardzo sprawnie działał bas, którym operowała nowa twarz w zespole, a reszta wcale nie odbiegała poziomem. Nowy materiał budzi ogromne oczekiwania, mimo problemów zespół brzmi dobrze i w dalszym ciągu ma wybitnie duże rezerwy potencjału i umiejętności. Czego chcieć więcej?

Miejsce Frozen Lakes niespiesznie zaczęli zajmować muzycy Kwoon znoszący na scenę pokaźną ilość instrumentów. Zespół przywiózł swojego akustyka, co stworzyło całkiem nową jakość odbioru. Błyskawicznie przypomniał mi się tegoroczny koncert Leech, który do tej pory wymieniam jako jedno z najlepiej nagłośnionych przedsięwzięć koncertowych, w jakich miałem okazję wziąć udział. Tu również wszystko zabrzmiało rewelacyjnie. Mowa nie tylko o ogólnym zarysie muzycznym, czy partiach wokalnych, ale naprawdę słychać było wszystko: grzechotki, idiofony, elementy elektroniczne, dźwięki generowane smyczkami, czy nawet skrzypienie perkusyjną pałeczką po powierzchni talerza. Każdy element muzycznego rzemiosła wypadł naprawdę świetnie trafiając od razu bezpośrednio do muzycznego serducha, które za nic nie chciało się uspokoić.

Można było zakładać, że muzycy zaczną stopniowo dozować wrażenia, by w końcu zaserwować najbardziej wyczekiwane kompozycje. Nic bardziej mylnego! Francuzi nie mieli zamiaru brać jeńców i trochę filmowo zaczęli od trzęsienia ziemi, żeby później wznieść się na niewyobrażalnie wysokie, emocjonalne rejestry. Pierwszym utworem był fenomenalny, szalenie plastyczny i aktorski w artrockowym stylu, Schizophrenic. Pojawił się też świetny Wark, intensywny Emily Was A Queen, czy magiczny I Lived on the Moon. Koncert zwieńczył bis w postaci Frozen Bird, którego ostatnia, minimalistyczna część, została odśpiewana wspólnie przez cały zespół. 

Dawno już nie doświadczyłem takiej dawki koncertowych emocji, nie przypominam sobie również tak świetnego pożegnania zespołu z publiką. Koncert spędziłem w nietypowej pozycji – bo na siedząco (to ta starość!) - ale wcale nie czułem się z tym źle, co więcej odniosłem wrażenie, że to wcale nie jest koncert, a indywidualny, przeznaczony wyłącznie dla mnie pokaz, którego każdy szczegół chłonąłem z szeroko otwartymi oczami i zakładam, że z równie otwartą z zachwytu buzią. Choć trudno to wszystko ubrać w słowa, to najłatwiej będzie stwierdzić, że był to jeden z najlepszych koncertów tego roku i zdecydowanie chcę więcej.