poniedziałek, 11 listopada 2013

Ef, Aswefloat: Hydrozagadka (07.11.13)



Kiedy myślę o starości, to wiem, że jedną z tych rzeczy, którą będę wspominał z największym rozrzewnieniem, będą wyprawy do praskiego, muzycznego zagłębia położonego przy 11 listopada. Wśród znajdujących się tam klubów to właśnie Hydrozagadka najbardziej namieszała w moim postrzeganiu koncertowych wydarzeń. Ogrom wrażeń, który miałem okazję nabyć w tym miejscu jest przytłaczający i to do tego stopnia, że trudno ubrać go w słowa. Do grona pamiętnych koncertów z pewnością dołączy wczorajszy występ Ef.

Chociaż zajmuję się operowaniem słowem, mówieniem muzyce i nie stronię od pisania, to podczas tego koncertu zwyczajnie oniemiałem. Kiedy obserwuję poczynania muzyków na scenie, to zaczynam kreślić w głowie szkic tekstu, czy innej formy relacji. Tego wieczoru byłem w stanie jedynie z niedowierzaniem kręcić głową i zastanawiać się, jak można zagrać tak bezczelnie dobry koncert.

Jako pierwszy na scenie Hydrozagadki pojawić się miał projekt Aswefloat inspirowany twórczością The American Dollar. Duet z Zabrza porusza się w klimatach łączących w sobie same dobroci z gatunków takich jak ambient, elektronika i post-rock. Chociaż brzmienie kreowane jest przez gitarę i klawisze, skrzętnie uzupełniane za pomocą komputerów, a na żywo także o perkusję, to wcale nie odnosi się wrażenia, że czegoś tu brakuje. Oczywiście można sobie do tego typu grania zażyczyć mięsistego basu, ale odważne podejście do procesu twóczego też się przecież liczy. Materiał wypadł ciekawie i chociaż muzykom brakuje jeszcze trochę ogrania, to występ należy zaliczyć do udanych.

Po nieznośnie dłużącej się przerwie i równie długim intro, przepychając się przez ludzi, wychodząc prosto z tłumu, na scenie pojawił się skład Ef. Nie miałem jeszcze okazji słyszeć tej formacji na żywo, ale materiał znam bardzo dobrze, więc wiedziałem, czego mogę się spodziewać. W żadnym aspekcie tego wydarzenia nie dano mi powodu do zawodu. Zaczęło się naprawdę dobrze od świetnego Delusions of Grandeur, nie zabrakło oczywiście innych, nowych kompozycji pokroju Yield, heart. Yield!, czy Lake Vaetten, jednak najbardziej cieszyły utwory z przeszłości w tym fenomenalny Final Touch / Hidden Agenda i kończący koncert Tomorrow my friend…. Poszczególne kompozycje oprócz tony klimatu i dobrej formy muzyków (mimo ostatniego koncertu na trasie) zawierały także świetną grę świateł, która w połączeniu z dobrym nagłośnieniem, świetną pracą poszczególnych instrumentów: perkusji, trzech (!) gitar, basu i różnego rodzaju udziwniaczy. Poszczególne kompozycje przerywane były żartobliwymi uwagami, które dopełniały uroku całości wydarzenia, a to zakończyło się w nietypowy sposób. Podczas ostatniego utworu perkusista grupy wyraźnie nie miał ochoty odkleić się od swojego instrumentu w dalszym ciągu wybijając rytm położony na szumie odłożonych gitar. Ostatecznie porwał jeden z bębnów, zeskoczył ze sceny, żeby na domknięcie tejże kompozycji cisnąć nim o ziemię.

W trakcie jednej ze wspomnianych przerw, po którejś z kolei frazie rzuconej po polsku, która wywołała aplauz, jeden z muzyków już po angielsku stwierdził, że łatwo nam zaimponować. To chyba jednak nie jest takie proste. Będę się upierał, że zwyczajnie potrafimy docenić umiejętności i to nie tylko te czysto muzyczne, ale i związane z kreowaniem emocji. Do tytułu kompozycji kończącej koncert - Tomorrow my friend… - aż chce się dopowiedzieć tytuł utworu, który jest jej drugą częścią - we’ll meet in the end. Zatem do zobaczenia Ef!