czwartek, 2 października 2014

Spoiwo, The Frozen North: Chmury (30.09.14)


Przy okazji recenzji z koncertu This Will Destroy You rozpisywałem się na temat uroku podróży na Pragę, gdzie można natknąć się na całkiem przyjazne, koncertowe zagłębie. Pozytywnej opinii na ten temat nie mam zamiaru zmieniać, ale korzystając z nadarzającej się możliwości, wspomnę, że choć w Hydrozagadce pojawiałem się już niezliczoną ilość razy, to przyrośnięte do niej Chmury odwiedziłem zaledwie raz. Przy okazji występu Spoiwa i The Frozen North miałem możliwość przypomnieć sobie, jak szalenie wdzięczne jest to miejsce.

Muzycy Spoiwo nie mają szczęścia do grania w Warszawie. W maju 2012 roku mieli swoim występem poprzedzić spektakl The American Dollar, ale ostatecznie gwiazda wieczoru odwołała część trasy obejmującą Polskę. W tym roku mogło skończyć się podobnie, kiedy Moonlit Sailor ogłosili, że nie uda im się dotrzeć do Chmur. Na szczęście sam koncert ostatecznie się odbył, a jego muzyczny wyraz pogłębił występ The Frozen North.


The Frozen North to warszawska formacja o międzynarodowym składzie i intrygującym brzmieniu, które trudno jest jednoznacznie sklasyfikować. Oprócz bębnów o nieoczywistym zachowaniu, gitary prowadzącej, gitary generującej szumy i efekty, a także niezłego basu, w składzie zespołu pojawiają się dwa zestawy skrzypiec na naprawdę wysokim poziomie. Z pewnością część odbiorców na starcie założy, że pojawia się tam zbyt wiele sprzeczności kompozycyjnych, żeby ostateczny wynik starań muzyków mógł się podobać. Ja jednak będę się upierał, że takie zawieszenie pomiędzy shoegazem, muzyką gitarową i symfoniczną wnosi do tzw. post-rocka nieco świeżości. Końcowy zachwyt koncertową formą The Frozen North podyktowany jest przede wszystkim wyśmienitą formą smyczków, w których dało się usłyszeć zaskakująco duża dozę muzycznego szaleństwa.


Wspomniałem na początku o pechu Spoiwa do grania w Warszawie. Szczęśliwie tym razem do koncertu doszło, ale niestety nie obeszło się bez problemów technicznych. Klawisze wzniosły bunt i przestały stroić, co nie tylko spowodowało dość długą przerwę na początku koncertu, ale też zmusiło zespół do szybkiego przearanżowania kompozycji. Była to też świetna okazja dla gitarzysty Spoiwa, żeby zabłysnąć niewymuszonym humorem. Zaistniała sytuacja nie stawia zespołu w zbyt korzystnym świetle w ujęciu marketingowym, ale przyznam się bez bicia, że techniczna wpadka wcale mi nie przeszkadzała. A kiedy koncert rozpoczął się już na dobre, to tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że na album Spoiwa naprawdę warto jest czekać. Dwa zestawy generujące elektroniczno-ambientowe podłoże kompozycji oraz umiejętność generowania filmowych przestrzeni w muzyce nie tylko wyróżnia zespół, ale stanowi o jego ogromnym potencjale. 

Przyznam się bez bicia, że do ostatniego momentu nie byłem przekonany, czy wybrać się na koncert. Występy mało znanych zespołów zawsze wiążą się z ryzykiem, że ostatecznie w takim wydarzeniu zabraknie magii. Tym razem było zupełnie inaczej, a Chmury mogłem spokojnie opuścić z głową pełną nowych inspiracji i nowych oczekiwań.