czwartek, 18 listopada 2010

echa Ghost Brigade, Orphaned Land, Amorphis

…thinking of what I have to say
It seems like a neverending way…


Data: 17 listopada 2010
Start imprezy: 19.00
Miejsce: klub Proxima
Wydarzenie: koncert Ghost Brigade, Orphaned Land, Amorphis

Typowo jesienna pogoda, ciężki dzień za sobą i świetne perspektywy na wieczór. Koncert, którego nie mogłem przegapić…

Tym razem będzie inaczej niż zwykle. A to dlatego, że zanim przejdę do opisów i zachwytów nad muzycznym przedstawieniem jakie miało miejsce na scenie, chcę wam coś opowiedzieć.

Znacie bajkę o trzech świnkach? Ja miałem okazję poznać ją na nowo. Tym razem trzy świnki nie bały się wilka. One nikogo się nie bały. Siłą, impertynencją, że o świńskim chamstwie nie wspomnę, wywalczyły sobie miejsce pod barierką. Stanowisko obwarowały cegiełkami ze smalcu i do końca koncertu ruszyć się nie dały.
Wilk dał sobie siana i zajął miejsce w drugim rzędzie, powtarzając sobie pod nosem: ‘nie, nie popsują mi zabawy’. Morał? Coraz mniej kultury na koncertach, coraz więcej prostactwa i głupoty. Smutne to, ale o tych sprawach może innym razem.

Ghost Brigade. Mówi się o nich (i pisze), że łącząc stare elementy w nowe kombinacje szukają własnego indywidualnego brzmienia. Ja z kolei przed koncertem podkreślałem, pewne muzyczne podobieństwa chociażby z Katatonią, która swoją drogą na koncertach wypada średnio. Pojawiła się zatem obawa jak na żywo radzi sobie Ghost Brigade. A radzi sobie dobrze. Ciekawy, energetyczny występ. Momentami chyba aż za bardzo, bo w chwili uniesienia ze sceny zleciał odsłuch. Z drugiej strony czemu się dziwić skoro ktoś po nim skakał. Rzeczony ktoś, czyli niejaki Wille Naukkarinen wcale się tym faktem nie przejął. A może i dobrze? Kompletnie nie wpłynęło to na odbiór. A sama usterka została szybko naprawiona. Nieznośnie krótki występ panów z Jyväskyli przebiegł bez większych przeszkód i niedogodności, pomijając oczywiście sprzęganie mikrofonu, odsłuch oraz te typowe proximowe przeszkadzajki. Stopniowo napływającej publiki nie porwali, a mnie nie zawiedli. Cieszę się, że miałem okazję usłyszeć takie kawałki jak Suffocated, My heart is a Tomb, Into the black light czy świetny, instrumentalny 22:22 - Nihil. Wymieniłem prawie całą setlistę. Przypadek? Mają możliwości. Mają potencjał. Niech im się dobrze wiedzie, a ja chętnie raz jeszcze wybiorę się na ich koncert.

Orphaned Land. Flaga w garści, miejsce pod barierką i oczekiwanie. Tutaj muszę się przyznać, że to kolejny koncert, na który wybieram się bardziej z myślą o zespole poprzedzającym gwiazdę wieczoru niż na samą wspomnianą gwiazdę. To nie tak, żebym się wzdrygał na myśli o Amorphisie, bynajmniej! Zwyczajnie jednym z moich muzycznych marzeń było zobaczyć, poczuć i oczywiście usłyszeć na żywo zespół Orphaned Land. Dziś jestem szczęśliwy, że do tego doszło. Zastanawiam się czy mogliby zrobić coś, co wypaczyłoby w moich oczach ich występ. Chyba nie. Mało profesjonalne podejście? Jasne! Tylko, co z tego. Muzyka i jej odbiór będzie zawsze odczuciem czysto subiektywnym. Tak też było w tym przypadku. Ale po kolei. Zgasły światła. Rozbrzmiała muzyka. Zespół pojawił się na scenie. Dało się słyszeć entuzjastyczne nastawienie tłumu i kilka niewybrednych uwag (prawdopodobnie znowu świnki, lub inne pokrewne). Pojawiły się też problemy techniczne z perkusją, a dokładniej chyba ze ‘stopą’. Fakt, faktem umożliwiło mi to wcielenie w życie mojego nikczemnego planu (śmiech czarnego charakteru). Zostałem dostrzeżony przez Kobiego i przekazałem mu flagę: polską, narodową, z napisem Orphaned Land i mało zrozumiałym kalamburem. Chyba przypadła mu do gustu, bo do końca koncertu się z nią nie rozstawał. Powiedział mi już po koncercie, że docenia ten gest i że zawsze ciepło myśli i będzie myślał o Polsce. A wracając do samego koncertu to również mieliśmy okazję zobaczyć żywiołowe, energetyczne przedstawienie. Jasne, że specyficzne, trącające tandetą, z wieloma orientalnymi elementami. Motyla noga! Jakże mi się to podobało! Co do setlisty to szczególnie cieszę się z Ocean Land, Birth of the Three (The Unification), Halo Dies (The Wrath of God). Zabrakło mi tylko The Storm Still Rages Inside czy The Warrior, ale nie będę wybredny. Może następnym razem, bo wierzę, że taki nastąpi.

Amorphis. Pod sceną zgęstniało. Im więcej ludzi tym statystycznie więcej świnek. Trudno, takie są prawidła rządzące tym wszechświatem. Ja postanowiłem się wycofać. Posłuchać i poprzeżywać – oczywiście! – tyle, że w bezpiecznej odległości. Zaproponowano nam długi ilościowo bo 15 kawałkowy set. Tyle, że całość nie trwała dłużej niż godzinę i dwadzieścia minut. Trochę krótko i trochę mało przekrojowo jak na trasę zorganizowaną z okazji dwudziestolecia istnienia. Sam występ odebrałem pozytywnie. Choć nie porwali mnie tak jakby mogli. Ciekawa prezencja, dobra forma występu, była w tym pewna energia, choć od razu pojawia się pytanie czy nie za mała? Czy nie byli już zmęczeni koncertowaniem? Nie wiem. To było moje pierwsze spotkanie z formacją Amorphis na żywo, DVD nie widziałem, zatem porównania nie mam. Ale abstrahując od świnek, dość krótkiego koncertu, i może zbyt małej żywiołowości, koncert jak najbardziej na plus. Oby więcej takich.

A kto nie był, niech żałuje…

(co do formy samej recenzji,podobnie jak to jest w serwisie lastfm szerokość okna edycji i szerokość posta są inne, dlatego nie jestem w stanie wyedytować bękartów :( )