niedziela, 2 stycznia 2011

once in the middle of the crowd... i stopped... (II)



Początek nowego roku to czas rozważań dotyczących tego, co już za nami i tego, co dopiero nas czeka. Tradycją stały się muzyczne podsumowania płytowo-koncertowe. W świecie pomiędzy tego typu praktyki również mają miejsce.

Jeżeli ktoś nie miał okazji zapoznać się z podsumowaniem za rok 2009 to można to nadrobić TUTAJ.

Pozostałych zainteresowanych zapraszam dalej. Na wstępie zaznaczam, że jest to zestawienie czysto subiektywnych odczuć (około)muzycznych. Pod uwagę wziąłem około 25 płyt wydanych w roku ubiegłym (2010), a te w moim odczuciu najciekawsze umieściłem poniżej.

Bałem się tego mojego patriotyzmu muzycznego, który objawia się wrodzoną preferencją wyboru muzycznych dokonań znad Wisły, dlatego zdecydowałem się na rozdzielenie krążków rodzimych i zagranicznych. Zacznijmy od propozycji polskich twórców.

Ostatnie dwa miesiące tego roku w moich głośnikach to zdecydowana dominacja zespołu Blindead, który dość późno zaistniał w mojej świadomości. A wydana pod koniec listopada płyta Affliction XXIX II MXMVI oficjalnie zostaje ogłoszona płytą roku 2010. Stety albo niestety bywa tak, że w tego typu zestawieniach dominują krążki z ostatniego kwartału, bo wrażenia po ich odsłuchaniu są najsilniejsze. Tutaj śpieszę z wyjaśnieniem: w przypadku krążka numer 1 w moim zestawieniu powyższe stwierdzenie mija się z prawdą. Gdyby Blindead zdecydował się wydać płytę w styczniu to tak czy inaczej zostałaby ona uznana przeze mnie za wielkie dokonanie w świecie muzyki niebanalnej. Niesamowity klimat, piękno-smutny koncept album, przytłaczające dźwięki, fenomenalne teksty. Czego chcieć więcej? Koncertów!

Miejsce drugie to długo wyczekiwana przeze mnie druga produkcja wydana pod szyldem Lunatic Soul. Biały album od Mariusza Dudy to kontynuacja podróży duszy uwięzionej pomiędzy życiem i śmiercią. Godna kontynuacja fenomenalnego czarnego poprzednika. Płyta, z którą wiązała się obawa, z którą wiązało się jakże niesłuszne zwątpienie. Kawał dobrej, atmosferycznej, eterycznej muzyki okraszonej tekstami dającymi do myślenia. Bardzo mocne drugie miejsce.

A miejsce trzecie to płyta, na którą bardzo długo czekałem w roku 2009. Płyta, która stała się nawet jednym z największych zawodów roku 2009, a to w związku z tym, że miała się pojawić a się nie pojawiła. Division by Zero i Idependent Harmony. Kawał solidnego grania, na który warto było poczekać. Płyta trochę przeze mnie zapomniana i audycyjnie niedoceniona, ale w związku z podsumowaniem odkurzona i odświeżona, co wyszło jej tylko na korzyść. Trzecie i ostatnie miejsce na podium obsadzone.

Zostało jeszcze wyróżnienie, które mentalnie przesyłam w stronę Letters from Silence. Za, co? Za ciekawy, inny materiał, który udało im się zrealizować i upublicznić własnymi środkami, za dobrą atmosferę na koncertach i w nadziei na równie dobry pełnowymiarowy krążek.


A co działo się w muzycznym świecie poza granicami naszego cudownego kraju? A trochę się działo. Tylko nie wiem czy poziom zagranicznych wydawnictw w roku 2010 nie był niższy niż tych z roku 2009. Prawdopodobnie jest to subiektywne odczucie a ja najzwyczajniej w świecie bredzę. W każdym razie problem był, ale bynajmniej nie problemu urodzaju. Owszem udało mi się wypisać kilkanaście produkcji, z którymi miałem okazję się zapoznać, które na okładce mają datę 2010. Tyle, że prezentowały one średni, wyrównany poziom, który przysporzył mi trudności przy pozycjonowaniu tych muzycznych dokonań.

Pomimo tego poniżej podaję to, co udało mi się różnymi, niekoniecznie logicznymi metodami ustalić.

Miejsce pierwsze wędruje do Wielkiej Brytanii za sprawą formacji Crippled Black Phoenix i krążka I, Vigilante. Po niesamowitym majowym koncercie tego zespołu, który odbył się w warszawskiej Progresji wytworzył się we mnie straszliwy muzyczny głód dokonań Feniksów. Obiecali nowy krążek i kolejny koncert jesienią 2010. Tej drugiej obietnicy nie dotrzymali (ale wrócą w maju). Płyta jednak zaistniała i to w bardzo pozytywnej formie. Długie, rozbudowane kompozycje, ciekawy nastrój, ciekawe emocje i na dodatek specyficzny wokal Joe Volka. Mój album roku 2010.

Miejsce drugie również poparte występem na żywo. Orphaned Land i The Never Ending Way of ORwarriOR. Płyta do, której początkowo nie mogłem się przekonać zasłuchując się po raz kolejny jej poprzedniczką. Jednak przy każdym kolejnym podejściu Niekończąca się droga... coraz bardziej do mnie trafiała. Co z tego, że momentami kiczowata czy straganiarsko tandetna, dla mnie oryginalna i wyjątkowa. Równie dobra na ciepło jak i odgrzewana.

Miejsce trzecie na remis. Mam nadzieję, że oba zespoły na A zmieszczą się na ostatnim stopniu podium. Alcest z płytą Écailles de Lune i Agalloch z płytą Marrow of the Spirit. Oba te dokonania i obie te formacje różnią się od siebie pod wieloma względami ale u obu dopatruję się wspólnego melancholijnego wspólnego mianownika. Oba poruszają we mnie odpowiednią strunę i wzbudzają emocję, których ostatnio w muzyce szukam coraz częściej. Oba również (choć dotyczy to bardziej Agallocha) wprowadziły mnie do świata tychże formacji i zachęciły do zapoznania się z wcześniejszymi ich dokonaniami. Za to wszystko jak najbardziej zasłużone remisowe trzecie miejsce.

Tutaj również nie obejdzie się bez wyróżnienia. A to wędruje do formacji Deftones za krążek Diamond Eyes. Za to, że potrafili odnaleźć się w trudnej dla nich jako muzyków i jako ludzi sytuacji. Za to, że nagrali solidny krążek, którego na chwilę obecną nie mogę uznać za dokonanie wybitne. Nie mniej jednak czuję w nim zespół, w którym kilka lat temu miałem okazję się zakochać.


Nie tylko płytowo się w tym roku działo. Koncerty również nam dopisały. A mogłem zobaczyć takie formacje jak:
Acute Mind
Amorphis
Anathema
Crippled Black Phoenix
Dianoya
Ghost Brigade
Gojira
Indukti
Inside Again (x2)
Katatonia (x2)
Korn
Letters from Silence (x2)
Long Distance Calling
Mar de Grises
NAO (x2)
Obscure Sphinx
Opeth
Orphaned Land
Pain of Salvation
Quidam
Red Sparowes
Riverside
Sólstafir
Swallow the Sun (x2)
Sylvan
The Black Noodle Project
Tides From Nebula
Votum


I teraz człeku poczciwy wykaż się elokwencją i napisz, który z tych występów podobał Ci się najbardziej! Ha! Tego się chyba nie da stwierdzić, więc daruję sobie takie próby. W każdym razie roku 2011 łatwo mieć nie będziesz w przebiciu swojego poprzednika!

A czego bym sobie życzył w roku 2011?
- nowej płyty Opeth, Cult of Luna, Tides From Nebula
- koncertów wyżej wymienionych
- długogrającego krążka od Obscure Sphinx, wreath, Letters from Silence
- koncertu Blindead, Antimatter
- spełnienia audycyjnych postanowień noworocznych!

A to i wiele więcej, również w ujęciu muzycznym w najbliższy piątek po 21 w Radiu Aktywnym!