wtorek, 18 października 2011

echa Blueneck

Czy na początku było słowo? Nie, na początku (w trakcie i na końcu) był chaos – czyli o największej organizacyjnokoncertowej klapie roku.

Siedemnasty października bieżącego roku miał być kameralnym, ale intensywnym świętem postrockowo-ambientowych przestrzeni. Po raz pierwszy w historii do Warszawy zawitała brytyjska formacja Blueneck z charyzmatycznym Duncanen Attwoodem na czele. Wyspiarze wspomagani przez niemiecki Audiocæneat! przyjechali promować wydany we wrześniu krążek Repetition. Audiocæneat! dopingowani przez swoich starszych muzycznych kolegów próbowali zachęcić do sięgnięcia po ich Red Sessions. W skrócie prawdziwa gratka dla fanów gatunku.

Niestety organizacja tego wydarzenia budziła wiele zastrzeżeń już na etapie promocji, której szczątkowe objawy z trudem można było dostrzec tu i ówdzie. Mimo tego, że koncert anonsowany był przez zespół z wielomiesięcznym wyprzedzeniem, to jeszcze na kilkanaście dni przed siedemnastym października na stronie klubu widniała zła data. Oczywiście, pomyłki zdarzają się nawet najlepszym, więc na pewne rzeczy można przymknąć oko. Jednak zdecydowanie trudno jest przejść do porządku dziennego nad innymi niedociągnięciami. Cena biletu została podana kilka dni temu, zrezygnowano też z przedsprzedaży, nie powstał plakat promujący wydarzenie, a w programie klubu można było doszukać się czterolinijkowej zapowiedzi. Patrząc na powyższe nikogo nie powinna dziwić frekwencja, a w zasadzie jej szalenie niski poziom. Jak organizować i promować koncerty dla wysublimowanego grona postrockowców na warszawskim podwórku pokazał ostatnio Post-rock PL ściągając do Hydrozagadki ponad sto osób na francuski Kwoon, pokazując tym samym, że chcieć to móc.

Przedkoncertowemu chaosowi dodatkowego smaczku dodała informacja opublikowana na stronie wydarzenia w portalu Facebook. Jej treść zachęcała do stawienia się w klubie już o 20, w związku z tym, że na scenie pojawią się dwa, a nie jeden zespół! Ten fakt niesamowicie cieszył wszystkich zdezorientowanych fanów muzyki, którym na rozpoczęcie koncertu przyszło czekać aż do 21.40. Nie wiem na ile warto wspominać o tym, że w Powiększeniu tego dnia nie funkcjonowała szatnia, bo ostatecznie tym nielicznym wytrwałym wyszło to na dobre. Chyba po raz pierwszy na koncercie stojąc wśród ludzi w kurtkach nie dało się słyszeć narzekań, ze w klubie jest za gorąco.

Można obrazić się na klub, można obrazić się na organizatorów, ale nie powinno obrażać się na muzykę. Jako pierwszy na scenie pojawił się Audiocæneat!. Zespół z Niemiec odważnie poczynając sobie z shoegaze’owymi zagrywkami potwierdził pokładane w nim nadzieje i udowodnił, że zdecydowanie warto sięgnąć po Red Sessions. Niestety wytwórnia nie podołała zadaniu dostarczenia płyt w formacie cd. Dostępne były tylko winyle. Na pocieszenie muzycy z Drezna stworzyli obecnym na koncercie możliwość zamówienia płyty na poliwęglanowym krążku pokrywając z własnej kieszeni koszty przesyłki. Postawa godna pochwały. Pytanie tylko dlaczego dostało im się tylko trzydzieści klika minut na zaprezentowanie swoich walorów?

Długo oczekiwana przeze mnie gwiazda wieczoru w postaci formacji Blueneck nie miała wcale dużo więcej czasu. Tylko, że w tym wypadku nie do końca wiadomo, czy skrócenie występu było spowodowane problemami technicznymi, wymogami organizatora, czy humorami Duncana. Może zadecydowały wszystkie wymienione przeze mnie zmienne? Mimo wszystko czterdzieści pięć minut to zdecydowania za mało. Patrząc na pozostawioną na scenie setlistę można było się przekonać, że Brytyjczycy wykonali niewiele ponad połowę planu na ten wieczór.

Szalałem z radości kiedy wiele miesięcy temu zobaczyłem informacje o koncercie Blueneck w Warszawie. Długo pielęgnowane napięcie dotyczące temu magicznemu oczekiwaniu zostało zaprzepaszczone. Nie poczułem kompletnie nic, dopiero teraz czuję, czuję się oszukany. Co ciekawe koncert był transmitowany w Internecie przez From Stage, a tuż po jego zakończeniu na ścianie zespołu z Bristolu pojawiło się wiele bardzo pochlebnych komentarzy z całego świata, komentarzy dotyczących oczywiście warszawskiego występu. A ja obserwując te reakcje nie mogłem zrozumieć, dlaczego nikt nie ma odwagi zakrzyknąć, że król jest nagi!