Maruda! To słowo pada w
kontekście mojej osoby wyjątkowo często. Zastanawiam się na ile to trafne
spostrzeżenie faktycznie wynika z wrodzonych cech mojej osobowości, a na ile
jest reakcją obronną na zachowanie otoczenia. O marudzeniu w kontekście niedawnego
koncertu Deafheaven i Russan Circles.
W ostatnich latach coraz częściej
mam okazję obserwować ciekawą, ale ryzykowną tendencję koncertową. Na scenie
pojawiają się zespoły poruszające się w innej stylistyce i trafiające do nieco
innego grona odbiorców. Z organizacyjnego punktu widzenia jest to zabieg
korzystny, wszak wydarzenie może przyciągnąć więcej osób, a więcej osób
przekłada się na więcej tego, o czym dżentelmeni nie dyskutują – jak zwykło się
mawiać w mojej rodzinie. Z drugiej strony tego typu zagrywki tworzą niebotyczne
ryzyko podjęcia całkowicie bezcelowych dyskusji na temat wyższości jednego
zespołu nad drugim. Tak było i tym razem. Wspomniane dywagacje przeniosły się z
Internetu do klubu, a z klubu znów do Internetu, gdzie trwają prawdopodobnie do
tej pory. Aż człowiek zaczyna tęsknić do czasów, w których jedynym dostępnym
środkiem masowego przekazu były
napisy na murach. Naprawdę nikt nikogo nie zmusza do uczestnictwa w takim, czy
innym koncercie, a i zawsze można później przyjść lub wcześniej wyjść. Tak się
da, uwierzcie mi na słowo, sprawdzałem. Co więcej to z przedkoncertowych
zapowiedzi wynika, że to Russian Circles
zaprosiło Deafheaven do wspólnego
koncertowania w związku z tym należy wysnuć wniosek, że panowie wzajemnie się
cenią i szanują. Niech to będzie przyczynek do ucięcia wszelkich, dalszych
dyskusji.
Deafheaven to formacja, której dałem się zaskoczyć. W swoim
brzmieniu starają się łączyć postrockowe przestrzenie, z zajmującymi coraz
więcej miejsca black metalowymi elementami. Pod sceną tłoczyli się zwolennicy
tejże formacji. Warto podkreślić, że część osób zgromadzonych tego wieczoru w
Hydrozagadce zjawiła się tam właśnie ze względu na Deafheaven. Długie kompozycje płynnie się przenikały. Warto
podkreślić dobrą formę perkusisty, który z niezbyt rozbudowanego zestawu bębnów
był w stanie wygenerować przyzwoite brzmienie. Było głośno, było agresywnie, a
momentami również odrobinę zbyt przewidywalnie. Na dłuższą metę poczułem się
zmęczony tym występem, który mógł ożywić wokal, ale jego operator chyba nie
wykazywał takowych chęci. Za to w oczach wokalisty dało się wyczytać inną chęć,
chęć mordu. Mimo wszystko występ Deafheaven
należy zaliczyć na plus, choć wszystko wskazuje na to, że w nagraniach
studyjnych brzmią lepiej.
Dla mnie najlepsze miało dopiero
nastąpić. Nie będę ukrywał, że odbyłem wyprawę na drugą stronę Wisły przede
wszystkim z myślą o Russian Circles.
Niestety nie czuję się usatysfakcjonowany finałem tego przedsięwzięcia.
Wszystko było na swoim miejscu: dobrze skonstruowany set, publiczność kupiona
już od pierwszych dźwięków, odpowiedni klimat i mimo kontuzji jednego z muzyków
– niezła forma. Jednak w moim wewnętrznym świecie zabrakło trudnego do
zidentyfikowania czynnika zapalnego, który umożliwiłby mi oderwanie stóp od
podłoża i zasilaną dźwiękami muzyczną lewitację. Wydawało się, że spirala
zaczyna się nakręcać, że zespół czuje się na scenie coraz lepiej i że w końcu
uda mi się poczuć to samo, co falujące nieopodal towarzystwo. Niestety koncert
skończył zanim dane mi było w pełni nasycić się brzmieniem. Pozostaje mi
wierzyć, że lepszy jest niedosyt niż niedosytu brak.
Nie wiem jaka jest pojemność Hydrozagadki, ale nawet jeśli klub nie
pękał w szwach to dużo mu do tego stanu nie brakowało. Wydarzenie
należy traktować jako duży sukces organizacyjny i jeszcze większy sukces obu
zespołów. Miały one okazję zaprezentować swoje umiejętności przed ludźmi,
którzy byli zadowoleni z płynących ze sceny emocji. A ja przy następnej okazji
postaram się przywdziać lżejsze obuwie i wtedy może uda mi się odlecieć.