Ninth Moon Black – Chronophage (2012)
01. Renascentia [06:28]
02. Via Dolorosa [06:03]
03. Bestia Devorat Tempus [04:57]
04. Mors Carnis [06:03]
05. Animus Lumino [13:53]
02. Via Dolorosa [06:03]
03. Bestia Devorat Tempus [04:57]
04. Mors Carnis [06:03]
05. Animus Lumino [13:53]
06. Numeratio [07:35]
Łączny czas trwania: 44:59
skład: Kasey (drums), Erin (guitar), Caleb (bass), Eric (synths, guitar), Atom (guitar)
gatunek: post-metal
Ninth Moon Black to pięcioelementowa postmetalowa
układanka rodem z północno- zachodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych. W
dorobku grupy znajduje się długogrająca płyta Ninth Moon Black wydana w
2007 roku nakładem Forgotten Empire Records (wydana ponownie w 2009 wraz z
utworem bonusowym) oraz zrealizowany i rozprowadzony własnym sumptem minialbum Kalyug.
Płyta Kalyug bardzo szybko stała się świetną wizytówką aspiracji
i umiejętności młodych muzyków oraz świetną prognozą na przyszłość. Krążek
został zbudowany w oparciu o założenie regresu ludzkości w kierunku
egocentrycznego sposobu bycia. Całość bezpośrednio nawiązywała do terminologii
hinduistycznej kosmologii, skąd zaczerpnięto nie tylko terminologię, ale i ciekawy
przekaz. W kolejne kompozycje wpleciono sample zawierające wypowiedzi Michaela
Cremo dotyczące wspomnianego nurtu filozoficznego. Do tego dołączono także
świetnie oddające klimat grafiki wykonane przez Heldera Pedro.
Czegoś
podobne oczekiwałem od kolejnego wydawnictwa Ninth Moon Black, dlatego też z wypiekami na twarzy wyglądałem
wieści płynących zza wielkiej wody. Zamarłem, kiedy okazało się, że Chronophage to całkiem inna historia
opowiedziana innymi, choć w dalszym ciągu mieszczącymi się w obrębie gatunku,
środkami wyrazu. Tym razem nie usłyszymy już pozamuzycznej narracji w postaci
sampli, nie uświadczymy również tak wyraźnie zarysowanego konceptu stojącego za
dźwiękami. Chociaż zdarza mi się tęsknić za wymienionymi elementami, to uczucie
powodowane jest raczej sentymentem, jakim darzę Kalyug, niż faktycznym umniejszeniem atrakcyjności nowego albumu.
Interpretacja
tytułu krążka, jak i okładka która go skrywa, przyprawiły mnie o mały ból
głowy. Jednak wszystko wskazuje na to, że mam do czynienia z pożeraczem czasu,
który zważywszy na tryby pojawiające się w tle
grafiki, może być nawiązaniem do bardzo charakterystycznego zegara
umiejscowionego na kampusie Uniwersytetu Cambridge. Integralną częścią
wspomnianego zegara jest ogromny, metalowy insekt przypominający
szarańczę, który porusza się w sposób sugerujący – dosłownie - zjadanie czasu.
Muzycznie
to wciąż ten sam wielki potencjał. Z zapartym tchem obserwuję te odważnie
budowane struktury o nierównych, poszarpanych brzegach. Dźwięki naprzemiennie
to sączą się hipnotycznie, to przytłaczają znacznym ciężarem gęstniejącej
atmosfery. Ninth Moon Black za
sprawą Chronophage po raz kolejny
przedstawia nam niesamowity, niewymuszony muzyczny mikroklimat, z którego nie
sposób się wyrwać. Przyjemnie pracuje perkusja wspomagana przez nienatarczywy
bas, wyziewy syntezatorów nie rażą, lecz stanowią atrakcyjne tło, a gitarowe
dźwięki to esencja tego, czego można szukać w postmetalu. Praca gitar to nie
tylko ciężar, ale przede wszystkim umiejętne wykorzystanie dostępnych sobie
środków i kształtowanie kryjących się w głowie obrazów. Raz słyszymy melodie,
raz ślizgające się dźwięki, a to wszystko wkomponowane w brzmienie całości. Brak
zbędnych ruchów, niepotrzebnych efektów, wszystko jest na swoim miejscu tworząc
bardzo atrakcyjny produkt.
Gdybym
musiał wybrać swój ulubiony album Ninth
Moon Black, to bez wahania
wskazałbym na Kalyug, ale równocześnie podkreśliłbym jak blisko za nim plasuje
się Chronophage. Pożeracz Czasu to album, obok którego nie da się przejść obojętnie,
co więcej, to album, po który należy sięgnąć.