niedziela, 10 lipca 2011

Mono - One Step More And You Die (2002)

01. Where Am I [02:41]
02. Com(?) [15:53]
03. Sabbath [04:50]
04. Mopish Morning, Halation Wiper [02:54]
05. A Speeding Car [08:50]
06. Loco Tracks [06:38]
07. Halo [07:42]
08. Giant Me on the Other Side [01:37]

Całkowity czas trwania: 51:11

skład: Takaakira "Taka" Goto (guitar), Tamaki Kunishi (bass, piano, glockenspiel), Yoda (guitar), Yasunori Takada (drums, glockenspiel, timpani, tubular bell, gong)

gatunek: post-rock, ambient, instrumental

Mono to czteroosobowa formacja pochodząca z Kraju Kwitnącej Wiśni, której muzykę najłatwiej wrzucić do worka z napisem post-rock. Płonnym jest zastanawianie się nad tym, czy to kategoria najbardziej odpowiadająca twórczości japońskich muzyków. Pewne jest to, że ich kompozycje są niezwykle emocjonalne, stonowane, wyciszona, od czasu do czasu wzbogacone o mocniejsze uderzenie oraz smaczki takiej jak fortepian, czy dzwonki. Warto również wspomnieć o wokalu, a w zasadzie jego braku. Jest to element, z którego bez żalu zrezygnowano, żeby stworzyć przestrzeń dla niezwykłych dźwięków. 

Formacja powstała w 1999 roku w Tokio. Na jej koncie znajduje się pięć długogrających albumów, trzy minialbumy i kilka pomniejszych wydawnictw. Rok 2002 przyniósł trochę zapomniany krążek: One Step More And You Die. Niedługo po wydaniu swojego debiutanckiego materiału ochrzczonego Under the Pipal Tree (2001), zespół wyruszył w trwającą blisko rok trasę koncertową obejmującą swoim zasięgiem Japonię, Stany Zjednoczone, Niemcy oraz Tajwan. W trakcie trwania tego tournee powstał materiał na cały kolejny album. Po raz kolejny członkowie zespołu nie tylko chwycili instrumenty i zarejestrowali nowy materiał, ale także zajęli się częścią produkcyjną tego wydawnictwa. Ich praca zaowocowała wydaniem One Step More and You Die oraz kolejną, równie długą trasą koncertową, na jeszcze większą skalę.

Na albumie znalazło się osiem nowych kompozycji o łącznym czasie trwania przekraczającym pięćdziesiąt jeden minut. Na krążku próżno szukać historii przewodniej opowiedzianej za sprawą muzyki. Mimo tego nie trudno odnaleźć emocje będące spoiwem łączącym kolejne, mniej lub bardziej charakterystyczne kompozycje. Where Am I delikatnie wprowadza nas w stylistykę tego wydawnictwa, na którym odnajdziemy mniej znanych z późniejszych płyt pompatycznych, wzniosłych brzmień, a więcej brudu i uwielbianych przeze mnie efektów takich jak reverb, delay czy overdrive. Skoro o efektach mowa to nie sposób nie wspomnieć o kolejnej pozycji, czyli utworze Com(?). Zdecydowania najdłuższa – licząca sobie prawie szesnaście minut, najbardziej rozbudowana kompozycja, w której muzycy uwolnili drzemiący w nich potencjał. Może na tym etapie twórczości Mono kunszt i wirtuozeria nie są aż tak widoczne, ale emocje zdecydowanie wybijają się na pierwszy plan, a to daje niesamowity efekt. Snująca się muzyka, zmiany tempa, ślizgające się gitary – hipnotyczna pozycja do wielokrotnego odtwarzania. Okazją do przymknięcia oczu jest kolejna pozycja na krążku, czyli Sabbath. Niezbyt skomplikowana muzycznie, ale przede wszystkim szczera i niezwykle ciepła kompozycja. Mopish, Morning, Halation Wiper to z kolei utwór ociekający niepokojem, wywołujący narastające napięcie i oczekiwanie na moment kulminacyjny, który nie nadchodzi. Z cichymi lecz wystarczająco dobrze słyszalnymi trzaskami w tle. Utwór jak żywcem wyjęty z jednego z tych przerażających dzieł japońskiego kina dla dorosłych z małymi, groźnie wyglądającymi dziewczynkami w tle (i wcale nie mam tu na myśli niecenzuralnych pozycji wspomnianej kinematografii!). A Speeding Car to może niezbyt dużych rozmiarów, ale jedna z tych muzycznych lawin. Zaczyna się spokojnie, od pierwszych delikatnych dźwięków – płatków śniegu, które powoli acz sukcesywnie formują coraz to większą pokrywę śnieżna, ta z kolei w najmniej oczekiwanym momencie odrywa się atakując nawałnicą dźwięków, by ostatecznie wrócić do pierwotnej ciszy. Gdzieś w tle przemyka kolejna pozycja, czyli Loco Tracks, stanowiąca preludium do następnego urzekającego, w zasadzie kończącego płytę przystanku – Halo. Po raz kolejny pojawia się dużo szumów i efektów, co ładnie domyka kompozycje płyty oraz uwypukla jej walory. Na definitywny koniec krążka zostaje nam Giant Me On the Other Side – klasyczne outro.

Są płyty, przy który dobrze się biega. Są płyty, które idealnie pasują do przyrządzania krwistych steków. Są też (na szczęście) płyty takie jak One Step More and You Die, przy których idealnie się leży, zamyka oczy i odpływa. Nie, nie usypia! Odpływa się myślami wpatrując się w niebo i buszujące po nim chmury, sufit, czy plakat Marilyn Monroe, gdzie czeka nas świat pełen harmonii, przestrzeni, kontrastów i dobrej muzyki. Płyta zdecydowanie godna polecenia.

[Ta i inne recenzje do przeczytania również w portalu ArtRock.pl]