Lantlôs – Agape
wydawnictwo: Prophecy Productions, 2010
01.
Intrauterin [09:51]
02. Bliss [07:55]
03. Bloody
Lips and Paper Skin [04:57]
04. You Feel
Like Memories [04:32]
05. Eribo -
I Collect the Stars [08:13]
Całkowity czas:
35:28
skład: Herbst (Guitar,
Bass, Drums, Keyboards, Lyrics), Neige (Vocals), Felix Wylezik (Session Drums)
gatunek: post-black metal
gatunek: post-black metal
Lantlôs to formacja założona w Niemczech na przełomie 2005 i 2006
roku przez Herbsta i Angrrau. Początkowa działalność duetu oscylowała w rejonach
nieposkromionej muzycznej agresji i brutalnego, metalowego grania. Nagrania z
tamtego okresu, głównie ze względu na niską jakość dźwięku zostały wydane jako
demo i w bardzo limitowanej ilości kopii. Rok 2008 przyniósł pierwszy
długogrający album zatytułowany Lantlôs,
na którym wokalnie udzielił się Alboîn. Jednak wkrótce po premierze
wspomnianego krążka współpraca kolektywu tworzącego Lantlôs dobiegła końca. Za mikrofonem stanął znany między innymi z Alcest Neige, a sesyjnym perkusistą
został Felix Wylezik. W tym składzie formacja rodem z Nadrenii Północnej – Westfalii nagrała dwa
albumy (.neon, Agape) i działa do dziś.
Od nawiązania współpracy pomiędzy
Herbstem i Neige’m oraz zmiany wydawnictwa na Prophecy Productions rozpoczął się nowy żywot Lantlôs. Człowiek bez ziemi (lantlôs
niem. człowiek bez ziemi) nadal nie znalazł swojego miejsca, ale wydaje się, że
obrał właściwy kierunek. Słuchając dyskografii zespołu nie można oprzeć się
wrażeniu, że każde kolejne wydawnictwo to wyższy szczebel na drabinie realizacji
dźwięku i brzmienia poszczególnych sekcji. Pod tym względem czas zdecydowanie
służy dokonaniom Herbsta i Neige’a. Pytanie tylko, czy nie wybrali sobie zbyt
wąskiej niszy muzycznej. Dwa ostatnie albumy, w tym recenzowany Agape to próba udowodnienia istnienia
gałęzi muzyki zwanej post black metalem. Nigdy nie byłem gatunkowym purystą,
ale ze zgrozą i chorobliwym zgrzytaniem zębów obserwuję tendencję wyraźnie
widoczną na rynku muzycznym w ostatnich latach, objawiającą się wymyślaniem
coraz to bardziej bzdurnych określeń muzyki. Ostatecznie czy nie powinno się
słuchać muzyki a nie gatunków, czy
też podgatunków? Tak czy inaczej zjawisko muzyczne zwane post black metalem
zdaje się funkcjonować i jak się okazuje nie jest to jedna szufladka, ale
kolejna komoda z wieloma zakamarkami. W jednym z rzeczonych zakamarków usadowił
się Lantlôs, który podczas
moszczenia swojego wygodnego gniazdka skupia się raczej na post niż na black
metalu, mniej lub bardziej umiejętnie balansując na granicy wspomnianych
gatunków.
Co znajdziemy na płycie Agape? Pierwszy kontakt z tym
wydawnictwem to standardowo rzut oka na grafikę zdobiącą opakowanie. Lwią część
pracy dotyczącą tworzenia brzmienia tego projektu wziął na siebie Herbst,
podobnie było z artworkami. Te z kolei przypominają bliżej nieokreśloną,
humanoidalną postać na tle również bliżej nieokreślonego drzewa. Całość
utrzymana jest w stonowanych, matowych, niebiesko-czerwonych barwach i
wydźwiękiem przywołuje obrazki zawarte w Małym
Księciu. Przekazu grafiki nie rozumiem, prawdopodobnie jestem na to za
stary.
Drugi kontakt z Agape jest równie frapujący. Na krążku znajdziemy pięć kompozycji o łącznym czasie trwania ledwie przekraczającym trzydzieści pięć minut. Wydaje mi się, że to zdecydowanie za mało, żeby płytę szumnie nazywać albumem długogrającym, ale widać, co kraj to obyczaj.
Agape to szczególny rodzaj
bezwarunkowej miłości, który posłużył nie tylko za tytuł płyty, ale też
niezwykle trafne uzupełnienie treści utworu otwierającego krążek. Intrauterin to apel nienarodzonego
jeszcze życia o ustrzeżenie go przed złem tego świata. Kiedy przekaz tej
kompozycji potraktujemy dosłownie, do czego zresztą poniekąd zmusza teledysk,
to możemy dojść do przekonania, że jego treść jest nie tylko niepokojąca, ale również
też że autorowi tego typu treści wypadałoby wystawić papiery w radosnym (dla
odmiany), słonecznym kolorze. Z drugiej jednak strony, której osobiście wolę
się trzymać, Intrauterin to bardzo
trafne i prawdziwe spostrzeżenie. Świat jaki dostaliśmy w spadku po minionych
pokoleniach, świat który dzięki naszej obecności wcale nie zmierza ku lepszemu,
nie jest wybitnie przyjaznym miejscem. W związku z tym ostatnim miejscem bez
głodu, bez trosk, bez nieszczęść, w którym mieliśmy okazję przebywać był brzuch
naszych rodzicielek. Poetycko brzmiący tekst podkreślając boskie cechy matki,
nawiązuje do chrześcijańskiej definicji bezwarunkowej miłości.
Your beauty is divine.
Goddess.
The gift you made me, take it back.
Take back every cell.
So I can remain in you.
Goddess.
The gift you made me, take it back.
Take back every cell.
So I can remain in you.
Muzycznie jest ciekawie, chociaż
jak się okaże przy kolejnych kompozycjach, niestety zbyt szablonowo. Zaczynamy
od blisko dwuminutowych, ambientowych wyziewów. Na ich miejsce pojawiają się
rozciągnięte, spowolnione dźwięki gitary, mocne, miarowe uderzenia perkusji i
równie mocny, przejmujący wokal Neige’a. W tym miejscu należy podkreślić, że
Neige zdecydowanie stanął na wysokości zadania i rezygnując z wokali określanych
mianem anielskich, postawił na to, co wychodzi mu niesamowicie – mocny,
wyrazisty i szalenie specyficzny wokal, który idealnie pasuje do klimatu płyty.
Dodatkowo wspomniane partie wokalne wydają się być jednymi z najlepszych jakie
zarejestrował do tej pory lider Alcest.
Po mocniejszym fragmencie pojawiają się bardziej postne brzmienia okraszone
czystymi wokalizami – jest to pierwszy i zarazem ostatni moment na płycie, w
którym mamy do czynienia z takim sposobem wokalnej ekspresji, w którym i tak
próżno szukać nawiązań do Souvenirs D'un
Autre Monde. Delikatny fragment szybko się rozmywa, a my mamy powtórkę z
rozrywki – mocny wokal, mocne brzmienie.
Bliss zaczyna się mocniejszym akcentem. Pierwszymi dźwiękami, które
słyszymy, jest perkusyjna stopa nawiązująca do black metalowych korzeni
formacji, nadająca drugiej na krążku kompozycji przyspieszonego tempa. Utwór
jednak szybko zwalnia robiąc miejsce dla wytartych schematów. Dźwięki zaczynają
się wyciągać i po raz kolejny na pierwszym planie pojawia się postne plumkanie.
Dalej do głosu dochodzą nieco bardziej jazzujące momenty, zakończone mocnym
uderzeniem.
Bloody Lips And Paper Skin to bardzo podobne muzyczne manewry,
które powoli zaczynają nużyć. Pewnym urozmaiceniem jest instrumentalny You Feel Like Memories, który dając
upust frustracji związanych z ciągle to nowymi nazwami gatunków określiłbym
mianem post jazz rocka. Czwarta kompozycja to spokojnie sącząca się melodia,
dogrywająca do taktu perkusja i chyba brak pomysłu na to jak w inny sposób
wydłużyć płytę do jako tako przyzwoitej długości.
Drugim jasnym punktem tego
wydawnictwa zaraz po Intrauterin jest
Eribo - I Collect The Stars. Wśród
zatęchłego smrodu już wykorzystanych rozwiązań w kompozycji zamykającej krążek
da się wyczuć woń świeżości. Mamy tu zdecydowanie więcej muzycznej przestrzeni,
muzyka płynie wartkim strumieniem, wije się i intryguje. Ciekawą linię
melodyczną uzupełniają bardzo dobrze odegrana, i szalenie trafnie dopasowana
rola sekcji rytmicznej - z całością współgra wokal i ciekawy tekst.
Take my tongue, so you
can always hear my worries.
Take my ears, so I can
hear your solace.
Agape zawiera dużo elementów, które zdecydowanie można było
dopracować, ale podkreślam z całą stanowczością, że mimo tych niedociągnięć to
bardzo ciekawy album, po który warto sięgnąć. Dobra jakość realizacji
materiału, bardzo poetyckie teksty Herbsta, wyśmienita forma wokalna Neige’a,
która dobrze rokuje przed premierą trzeciego krążka Alcest, to najsolidniejsze składowe stanowiące o wartości tego materiału.
Agape to kilka niesamowitych
momentów, świetne kompozycje na rozpoczęcie i zakończenie płyty oraz historia,
która mimo trącających nudą rozdziałów pozostawia pozytywne wrażenie.
[Ta i inne recenzje do przeczytania również w portalu ArtRock.pl]
[Ta i inne recenzje do przeczytania również w portalu ArtRock.pl]