piątek, 23 marca 2012

Anathema - Weather Systems (2012)

AnathemaWeather Systems

 

 

wydawnictwo: KScope, 2012

 

dystrybucja: Rock Serwis

01. Untouchable, Part 1 [06:14]
02. Untouchable, Part 2  [05:33]
03. The Gathering Of The Clouds [03:27]
04. Lightning Song [05:22]
05. Sunlight [04:53]
06. The Storm Before The Calm [09:19]
07. The Beginning And The End [04:50]
08. The Lost Child [07:00]
09. Internal Landscapes [08:48]

Całkowity czas: 55:30

skład: Vincent Cavanagh (wokal, gitara), Daniel Cavanagh (wokal, gitara, klawisze), Jamie Cavanagh (gitara basowa), John Douglas (perkusja), Lee Douglas (wokal)


gatunek: rock, experimental, atmospheric

W ostatnich latach daje się zaobserwować twórcze ożywienie w obozie Brytyjczyków z Anathemy. Jak do tej pory kolejne płyty oddzielone były od siebie kilkuletnią przerwą. Teraz od 2008 roku krążków tej formacji mamy aż nadto: Hindsight, We’re Here Because We’re Here, Falling Deeper i wieńczący ten wydawniczy maraton – Weather Systems. Wygląda na to, że pozbyto się pewnego hamulca, którego brak jest bezpośrednią przyczyną wspomnianego, płytowego zatrzęsienia. Obawiam się jednak, że tą blokadą był wstyd, którego teraz wyraźnie brakuje. Bezczelne prezentowanie twórczości wszelakiej musi wiązać się z jej wysoką jakością. W innym wypadku będziemy mieli do czynienia z coraz bardziej wyraźnym gloryfikowaniem kiczu, tandety i głupoty.


Weather Systems kojarzy mi się z czernią. W tym konkretnym przypadku symbolizuje ona żałobę po tym, co Anathema prezentowała przed laty. Wcale nie mam na myśli pierwszych nagrań demo, czy zawsze wymienianej przy takiej okazji Alternative 4, bo nawet A Natural Disaster to zdecydowanie wyższy, muzyczny pułap.

Jeszcze nie tak dawno borykaliśmy się z szaleńczo pikującymi cenami cukru. Wynikało to z narzuconych nam przez UE ograniczeń wytwarzania tego dobra i równoczesnego kryzysu produkcyjnego u naszych dostawców. Okazuje się, że wyjście z takiej sytuacji jest niezwykle proste. Wystarczyło poczekać na premierę Weather Systems, zaprosić Anathemę na duży koncert, czy dwa i w ujęciu holistycznym Polacy będą przesłodzeni na trzy kolejne pokolenia.

Oprócz tego, że jest za słodko warto dodać, że jest jeszcze nudno. I to do tego stopnia, że aż na usta samo ciśnie się nawiązanie do jednego z dialogów z kultowego Rejsu. Skoro już wiem, że nic się nie dzieje, tak jak w polskim filmie, to czy jest o czym pisać? Warto dodać, że od tego krążka oficjalnym członkiem zespołu została Lee Douglas, w związku z tym możemy spodziewać się większego udziału damskich wokali. Zdaje się, że nie poprawi to notowań zespołu, ale z drugiej strony dużo już do zepsucia nie zostało. Każda kolejna kompozycja jest bliźniaczo podobna do poprzednich. Wykorzystano te same zabiegi i pomysły. Doszukiwanie się w tym spójności albumu jest odrobinę nie na miejscu. Całość jest delikatna, subtelna, ale również nużąca, ociekająca lukrem i irytującymi efektami. We’re Here Because We’re Here było płytą, która miała momenty, na Weather Systems już takiego dobrobytu nie doświadczymy.

Owszem, krążek daje się słuchać, ale nie w dużych ilościach i nie w całości przy jednym podejściu. Przy ostrożnym dawkowaniu, niezbędnym do uniknięcia niestrawności, daje się wyłuskać kilka szczegółów, o których warto wspomnieć. Lighting Song to chyba najciekawszy fragment tego wydawnictwa. Nienajgorsza, choć i tak usilnie wydłużana, kompozycja, wokal Lee i trochę emocji przebijających się przez warstwę lukru daje względnie zadowalający efekt. Kolejnym utworem, który wyróżnia się na tle innych jest The Storm Before The Calm wyjątkowo długi, jak na standardy Anathemy. Upchnięto w nim zadziwiająco dużo elektronicznych wyziewów, a całość przywodzi na myśli Take My Head od Archive.

W utworze rozpoczynającym ten krążek wielokrotnie powtarza się fraza tekstu dotycząca zaufania. Vincent stara się nas przekonać, że nigdy nie zawiódł. Niestety w odniesieniu do tego wydawnictwa, jego słowa choć bezczelnie wyrwane z kontekstu nabierają ironicznego charakteru. Trzeba to jednoznacznie podkreślić: Weather Systems jest płytą słabą, nudną, do granic możliwości ugłaskaną i zdecydowanie przesłodzoną. Polecić ja można jedynie najbardziej oddanym zwolennikom formacji, którzy będą potrafili ekstrapolować pozytywne doznania dotyczące poprzednich wydawnictw na ten krążek. Ostrzegam, że nie będzie to łatwe zadanie.

 [Ta i inne recenzje do przeczytania również w portalu ArtRock.pl]