Kolejne z koncertowych
odpowiedników praw Murphy’ego głosi: nieważne jak
wysoki jesteś i tak przed Tobą stanie ktoś wyższy. Tym razem coś poszło nie tak
i któreś z wcześniejszych wydarzeń musiało zaburzyć porządek Wszechświata, bo
wspomniane prawo nie zadziałało. A koncert? Dziękuję, bardzo udany.
Kwiecień tego roku to bardzo
atrakcyjny okres dla fanów muzyki oscylującej wokoło post-rocka. Duży wybór
wydarzeń i jeszcze więcej dźwięków i emocji do przyswojenia. Dotychczasowe
koncerty stały na zadowalającym, wysokim poziomie, ale to dopiero ten
wczorajszy był tym najbardziej przeze mnie wypatrywanym. Kiedy miałem okazję
pokochać brzmienie Australijczyków ze sleepmakeswaves
w moim sercu zrodziła się tęsknota za tym, co może nigdy nie nastąpić –
koncertem. W związku z tym wieść dotycząca wyprawy muzyków z Sydney do Europy z
uwzględnieniem Polski była dla mnie elektryzująca. Zrodziła również nerwowe
oczekiwanie. Te rozbudzone oczekiwania w kontekście koncertów czy wydawnictw
płytowych bywają bardzo niebezpieczne, bo często wyobrażenia znacznie
przerastają rzeczywistość. Pozostało mi jedynie tonować nastroje i pobudzać
nadzieję, że będzie dobrze.
To jest odpowiednie miejsce na
to, żeby wspomnieć o drugiej gwieździe tego wieczoru – The Samuel Jackson Five. Tak moi drodzy, to był jeden z tych
koncertów, na których pojawiają się dwa zespołu o podobnym doświadczeniu
scenicznym i muzycznej wartości i kolejność występu jest kwestią woli, a nie
narzuconych rozwiązań. Czas na zaprezentowanie swoich możliwości również jest zbliżony.
Formacja z Norwegii, choć usilnie eksperymentująca z brzmieniem to także budziła moje ogromne zainteresowanie, w
związku z tym oczekiwałem wystąpienia obu tych zespołów.
Na kilka godzin przed koncertem
pojawiła się informacja dotycząca kolejności pojawiania się na scenie. Jako
pierwszy wystąpił zespół z Oslo. The
Samuel Jackson Five zaskoczyli mnie przede wszystkim ruchem scenicznym.
Panowie radośnie bujali się i podrygiwali zgodnie z połamanymi rytmami
narzucanymi przez rozbrykanego perkusistę. Na własne oczy (i uszy) można było
przekonać się, w jaki sposób generują dźwięki z kategorii innych. W związku z
tym co i rusz w rękach któregoś z muzyków pojawiały dodatkowe instrumenty:
tamburyn, grzechotki, dodatkowe bębny. Jeden z utworów odegrany został za
pomocą trzech par pałeczek perkusyjnych. Nie wiem na ile było to konieczne dla
atrakcyjności brzmienia czy kompozycji, ale zdecydowanie jest to element, który
wizualnie urozmaica koncert. Granie okazało się na tyle intensywne, że
posłuszeństwa odmówiła struna w jednej z gitar, ale szybko uporano się z tym
problemem. Zaprezentowany set oprócz promowanej płyty The Samuel Jackson Five zawierał też starsze kompozycje. Nowością
pojawiającą się na ostatnim płytowym dokonaniu Norwegów były wokale, które pojawiły
się również na koncercie i chociaż muszę przyznać, że nie jest to największy
atut zespołu, to ciekawie uzupełnia brzmienie. Po niecałej godzinie zespół
zszedł ze sceny, ale szybko na nią powrócił żeby zagrać jeszcze jeden utwór.
Muzyka, którą prezentuje The Samuel
Jackson Five nie jest prosta w odbiorze. Zawiera dużo elementów mniej
typowych dla muzyki gitarowej, rockowej, miesza style i swobodnie to wszystko
przetwarza na swój specyficzny sposób. Warto wgryźć się w ich dokonania, bo
świadoma konsumpcja przysparza wielu przyjemnych doznań, które są znacznie
potęgowane przez takie wieczory.
Sleepmakeswaves to nie tylko moja wielka muzyczna fascynacja, ale
równie duże koncertowe marzenie, które miało się nie spełnić. W końcu nie
każdego dnia do Polski przylatuje zespół z bądź co bądź dalekiej Australii. Udało się i to jak! Niestety tuż przed rozpoczęciem
koncertu dojrzałem setlistę, na której nie
znalazł się mój ulubiony utwór. Na szczęście bardzo dobra forma muzyków i inne
równie atrakcyjne kompozycje w pełni wynagrodziły mi wspomniany brak. Dodatkowo
muszę podkreślić, że po raz pierwszy w Hydrozagadce udało
mi się znaleźć złote stanowisko, na którym dźwięk był bardzo selektywny. Dobrze
brzmiała perkusja, bas był dobrze słyszalny, a gitary siały popłoch. Tu również
nie obeszło się bez pękniętej struny. Wymiana jej na nową potrwała nieco dłużej
niż w przypadku muzyków z The Samuel
Jackson Five, ale krótką przerwę umiliła nam sekcja rytmiczna
Australijczyków, która urządziła sobie krótką improwizację. Nieco później
basista sleepmakeswaves postanowił
doszlifować swoje umiejętności posługiwania się językiem polskim. Moją uwagę
zwrócił też perkusista grający bez butów i bez skarpetek.. Skoro już mowa o
bębnach, to w trakcie jednego z utworów na scenę wkroczył manager zespołu,
który wspomógł sekcję rytmiczną. Kompozycje z …and so we destroyed everything dobrze sprawdzają się w trakcie
koncertów. Trochę szkoda, że nie przeznaczyli trochę więcej miejsca na utwory z
Today already walks tomorrow, ale
wynikało to raczej z ograniczenia czasowego niż niechęci do tego wydawnictwa. Tym
razem wcale nie trzeba było się specjalnie starać, żeby odlecieć.
Koncert był niezwykły, nastrojowy
i atrakcyjny muzycznie. Mając niemal pełen przegląd
ostatnich koncertów w Hydrozagadce stwierdzam
dodatkowo, że również najbardziej udany. Chociaż zainteresowanie tym
wydarzeniem było znacznie mniejsze niż chociażby If these trees could talk, to chyba dla potencjalnego odbiorcy zadziałało
to in plus. Mniej osób to z jednej strony większa szansa, że muzyk poczuje się
ignorowany, ale z drugiej strony gwarantuje to większą intymność relacji muzyk
– słuchacz. Tym razem proporcja liczebności do intymności wypadła idealnie, a
wieczór pięknie podsumowała jeszcze wizyta przy stoisku z merchem, w cenach
bardziej niż atrakcyjnych. Życzyłbym sobie więcej takich emocji.