Prisma – You
Name It
wydawnictwo:
Loudville (2012)
01. Epigone
[04:45]
02. 8
[03:36]
03. Alpha
Fiasko [06:46]
04. 123
Part 1 [03:40]
05. –
06. Broker
[04:20]
07. Loyal
[04:24]
08. God’s
Heir [05:58]
09. Seceder
[08:12]
10. Armada
Insanity [05:12]
11. Trigger
Architect [07:24]
skład: Michael Luginbühl (vocals), Andreas Wettstein (drums), Valentin Grendelmeier (gitarre), Marc Müllhaupt (bass)
gatunek: progressive rock, progressive metal
Formacja Prisma powstała w 2002 roku w Szwajcarii. Tworzący ją kwartet długo
pracował nad brzmieniem, które umożliwi mu rozwinięcie skrzydeł. Złośliwi
powiedzą, że wydana w 2006 roku płyta zatytułowana Collusion jest dowodem na to, że wspomniane nakłady sił i środków
okazały się niewystarczające na wylecenie z gniazda. W sposób zamierzony czy
nie, dokonania Prismy rodzą
błyskawiczne skojarzenia z brzmieniem formacji Tool, a do Szwajcarów przylgnęła łatka kolejnego muzycznego klona
Maynarda i spółki. Wodą na młyn dla sceptyków daleko posuniętych zapożyczeń był
zapewne gościnny występ Michaela – wokalisty Prismy – na płycie Idmen, naszej rodzimej, nieco zakurzonej
perełki – Indukti. Ciekawa barwa
głosu, specyficzne akcentowanie i intrygujący tekstowy pomysł pozwoliły
stworzyć niezwykle atrakcyjną konstrukcję w postaci utworu Nemezis Voices, w którym również instrumentaliści pokazali się z
jak najlepszej strony. Mimo udanej kooperacji Prisma nie zrobiła furory w Polsce, a na kolejne wydawnictwo, które
mogłoby tę sytuację poprawić przyszło nam czekać do roku 2012.
You Name It to drugi, długogrających krążek Szwajcarów. Doskonale
pamiętając zawartość ich debiutanckiego materiału nie sposób nie zauważyć kilku
znaczących zmian. Wystarczy zerknąć na okładkę Collusion, gdzie zobaczymy ukrytą w mroku postać z
charakterystyczną maską w kształcie dzioba noszoną przez szesnastowiecznych
lekarzy w trakcie epidemii dżumy. Taka grafika budziła błyskawiczne skojarzenia
z domniemaną zawartością płyty, która wręcz musiała być tajemnicza,
przepełniona muzycznymi smaczkami i ciekawymi akcentami. Tak też było i czegoś
podobnego spodziewałem się po You Name It.
Tym razem Szwajcarzy uraczyli nas okładką z zielonkawą teksturą, w której
trudno jest dopatrzeć się jakiejkolwiek symboliki.
Kolejną ciekawostką dotyczącą You Name It jest numeracja utworów, a
dokładniej rzecz biorąc, pewna ich roszada. W świecie muzyki często dochodzi do
sytuacji, w której mamy dwa wydania konkretnej płyty: standardowe i rozszerzone.
Doskonałym przykładem tego typu manewrów jest japoński rynek, na którym bardzo
często pojawiają się krążki z bonusowymi utworami, których nie uświadczymy w
europejskich wersjach. Tu jest podobnie, z tą różnicą, że bonusowy utwór kryje
się pod numerem piątym. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby podstawowa płyta
zawierała utworów cztery, jednak tych doliczyć się można dziesięciu, a w
zasadzie jedenastu.
Jak na tym tle wypada zawartość
zielonego krążka? Bardzo dobrze! Patrząc na tę płytę w ujęciu całościowym
odnosi się wrażenie, że w stosunku do poprzedniczki, brzmienie Prismy uległo nieznacznemu
rozjaśnieniu. Wciąż dużo tu misternie tkanych konstrukcji muzycznych,
zapętlonych wokali podrasowanych efektami, połamanych rytmów i wyrazistej
sekcji rytmicznej z wysuniętym basem i mocnym akcentowaniem dźwięków, ale mimo
wymienionych elementów w dokonania Szwajcarów wkradło się więcej melodii i
przestrzeni. Pojawia się też zdecydowanie więcej ciszy, ale w tym konkretnym
przypadku trudno uznać to za wadę. W dalszym ciągu przez twórczość Prismy przemawiają inspiracje
tworzących ją elementów, ale zdaje się, że przy obecnej dostępności do muzyki
oraz ilości muzyki samej w sobie jest to zjawisko nieuniknione. Co więcej, wszystko wskazuje na to, że Szwajcarzy
dobrze czują się w tym co i jak tworzą, a brzmienie, choć budzi skojarzenia, to
wygląda nie tylko na naturalny, ale i apetyczny wytwór.
Płyta nie stanowi zamkniętego
konceptu, ale kolejne utwory nie odcinają się od siebie w wyraźny sposób, wręcz
przeciwnie – przyjemnie się przenikają. Całość została oparta o zespół bardzo
dobrze zgranych ze sobą elementów, przez co wybranie, czy wyróżnienie
poszczególnych pozycji nie jest zadaniem prostym. Mimo tego pojawiają się tam
chwile, w których uszy zastrzygą odrobinę intensywniej. Jednym z takich
momentów jest utwór The Loyal:
wyjątkowo delikatna i muzycznie rozciągnięta kompozycja z zepchniętą na drugi
plan linią melodyczną i do tej pory potężnym basem, za to z atrakcyjnie
wysforowanym, czystym wokalem, który z czasem nabiera niesamowitej
dramatyczności. Równie przyjemnie na tle całości odcina się 123 Part I, z urzekający brzmiącym
perkusyjnym intro oraz niepokojącym szmerem strun.
You Name It to krążek, które zawiera zwartą i dobrze opowiedzianą
muzyczną historię. Trudno jest ją porównać do wielkich, filmowych, kasowych
produkcji zza oceanu, ale z powodzeniem poradzi sobie na takim czy innym
europejskim festiwalu filmowym zgarniając przy okazji kilka nagród i wyróżnień.
Pozostając w kręgu porównań z zakresu działalności X muzy warto dodać, że po You Name It nie można spodziewać się
innowacyjnego scenariusza, udziału aktorskich gwiazdeczek, spektakularnych
wybuchów czy scen walki, można za to oczekiwać sprawdzonych metod, ciężkiej
pracy i dużej dozy ambicji połączonej z pokorą. Jeśli ma się właśnie takie
oczekiwania to nie sposób zawieść się tym materiałem.