niedziela, 28 października 2012

Norvid - Norvid (2011)

Norvid Norvid


wydanie własne, 2011

01. Feelings of Inadequacy
02. Main Rule
03. The Temple
04. Hope/Doom
05. Stardust
06. The Uknown
07. Disconnect
08. Nietzche’s Death
09. How Long?

skład: Marty Sheepskin (vocal, guitar), Horny (guitar), Cliff Turnip (bass), Bert (drums, backing vocals), Potter (keys), Krzysztof Rozbicki (piano, organs), Tomasz Rogalski (saxophone in Hope/Doom)

gatunek: progressive rock, progressive metal

Norwid wielkim poetą był! Z tym stwierdzeniem mógłby się nie zgodzić niejaki Gałkiewicz lub jego szkolny kompan Syfon, jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że właśnie takie a nie inne odczucie, odnośnie twórczości wspomnianego autora, odcisnęła na mnie edukacja. Prywatnie podzielam zdanie twardogłowych edukatorów narodu, więc nie pozostaje mi nic innego jak ponownie zakrzyknąć: Norwid wielkim poetą był! Czy Norvid wielkim zespołem jest? Jeszcze nie, ale jest na bardzo dobrej drodze, by przynajmniej w swojej niszy, pokazać się szerszej publiczności.

Norvid to pięcioosobowy projekt muzyczny pochodzący z Siedlec, który za punkt honoru postawił sobie dołączenia do szeregu zespołów tworzących polskie przedmurza prog metalu. Nie tak dawno miałem okazję zachwycać się debiutem Joseph Magazine i o ile Night of Red Sky wrocławskiego zespołu był albumem kompletnym, to w przypadku albumu grupy Norvid zdecydowanie łatwiej jest doszukać się niedociągnięć technicznych czy realizatorskich, a także nie do końca przemyślanych rozwiązań kompozytorskich, które mogą zaburzać odbiór całości. Jednak Siedlczanie dystans nadrabiają zaangażowaniem i pomysłami, a z garnka ze środkami użytymi do stworzenia brzmienia Norvid, intensywnie kipi potencjał.

Już sama okładka jest intrygująca. Wydaje być się ona parafrazą okładki płyty Exist zespołu Millenium. Zamiast nagiego chłopca czołgającego się w stronę morza, w odwróconej perspektywie widzimy równie nagą kobietę wylegującą się na plaży. Ciekawostką są maki wyrastające z pleców wspomnianej niewiasty. Kwiaty te pojawiają się także na krążku oraz w książeczce z tekstami. Ciekawe skąd tak duże zainteresowanie florystyką u kwiatu młodzieży polskiej?

Odpowiedzią na to pytanie może być pokręcona zawartość krążka. Już z samej definicji progresywna muzyka rockowa zawiera w sobie natłok użytych środków, połamanie rytmiczne i usilną kombinację strukturalną. Tak jest i w tym przypadku, jednak zdaje się, że panowie z Norvid zrobili pół kroku dalej dorzucając do wspomnianej mieszaniny jeszcze kilka składników. Album zawiera proste i melodyjne momenty (Feelings Of Inadequacy, Hope/Doom, Nietzsche's Death), wolne i ciężkie partie typowe bardziej dla post-metalu (The Temple) oraz zdecydowane przyspieszenia rytmiczne rodem ze zdecydowanie mocniejszego grania (Stardust). W tym wszystkim jest też trochę pantomimy, teatralności (The Unknown) i dużo innych środków okołomuzycznych oblanych progresywnym sosem. Warto podkreślić też duże wokalne udziwnienie. Czyste wokale przenikają się z growlem (The Temple), pojawia się skrzek prawie jak u Daniela Daveya (Main Rule), a momentami mam wrażenie jakbym słyszał Freddiego Mercury’ego (Disconnect).

Przytoczone porównania wokalne wymagają odpowiedniego przeskalowania, bo przecież trudno jest zestawiać ze sobą debiutantów z muzycznymi wyjadaczami. Jednak to jedyny sposób na podkreślenie potencjału, który czai się w dokonaniach grupy Norvid i to nie tylko ze względu na wspomniane wokale, a całość twórczości. Jest co poprawiać, ale jest też na czym pracować. Niecierpliwie czekam na kolejny krążek powtarzając w myślach, że Norwid wielkim poetą był.