wtorek, 26 marca 2013

echa Leech, The Sky Is



Uwielbiam to uczucie, kiedy powietrze pełne magicznych wyładowań elektrycznych nagle przestaje cyrkulować, czas zamiera, wyostrzają się zmysły i nagle, jak gdyby od niechcenia, sala nabiera głębokiego oddechu i z każdej strony zaczynają atakować mnie bodźcie zewnętrzne. Dźwięk, światło, zapach, wszystko oddziałuje ze wzmożoną siłą, przytłacza, zachwyca i przenosi w inną, lepszą rzeczywistość, z której nie chce się wracać. Wracać trzeba, ale nie jest się tym samym człowiekiem, bo przecież doświadczając czegoś takiego, można skrawek tych wrażeń zachować na później, kawałek świetności zaszczepić w szarości.

Uwielbiam to uczucie, kiedy stopy ponownie dotykają ziemi, a ja ze wspomnianym skrawkiem za pazuchą udaję się do wyjścia, a tam czeka na mnie taki lub inny znajomy z pytaniem na ustach: Czy znowu będziesz marudził na koncert? Czy będę? Nie zamierzam, bo było naprawdę wyjątkowo.

Zanim na scenie pojawili się Szwajcarzy, swoje pięć minut miał warszawski zespół The Sky Is. Bardzo rzadko zdarza mi się przyjść na koncert bez wcześniejszego posłuchania nagrań wszystkich zespołów. Tym razem było inaczej, jeżeli nie liczyć utworu Cosmos, który znalazł się na kompilacji muzycznej Lights and Air. Kiedy przebrzmiała pierwsza kompozycja, to pomyślałem, że w relacji będę mógł się ograniczyć do podkreślenia poprawności gry tego projektu. Tworzenie muzyki instrumentalnej, post-rockowej może wydawać się proste, bo faktycznie często bywa tak, że środki użyte do budowania konstrukcji poszczególnych kompozycji są naprawdę proste. Nie wolno jednak zapominać, że żeby zostać zapamiętanym, to trzeba się wyróżniać, korzystać z niekonwencjonalnych metod i rozwiązań, dotknąć szaleństwa. Nie jestem pewien, czy odległość jaka dzieli zespół The Sky Is od etapu muzycznej rozpoznawalności jest odległością mierzalną, ale jestem przekonany, że są w stanie taki etap osiągnąć. Z ich propozycji, poza poprawnością, spozierają pomysły, które starają się kiełkować i pewnie będzie im to dane. Kiedy już schodzili ze sceny, to wiedziałem, że może i bez zachwytu, ale z pewnością sięgnę po ich EPkę.

Po blisko osiemnastu latach od założenia działalności zespół Leech miał okazję po raz pierwszy zagrać na jednej z polskich scen muzycznych. W wielu zapowiedziach tego koncertu pojawiało się, że formacja ze Szwajcarii jest jedną z ikon europejskiego post-rocka. Wiem, że takie określenia mogły wydawać się użytymi na wyrost, ale wiem również, że nikt, kto tego wieczoru zjawił się w Hydrozagadce, nie ma już wątpliwości, że Leech to klasa sama w sobie. Słowa uznania należą się już za samą umiejętność rozmieszczenia wszystkich niezbędnych instrumentów na malutkiej scenie tego praskiego klubu. Oprócz skromnego zestawu perkusyjnego pojawiły się tam również dwa stojaki z gitarami, stoisko cymbałkowe wraz z przeszkadzajkami, elektroniczna forteca i klawisze. Na szczęście pojawił się też akustyk zespołu, który potrafił niesamowicie poustawiać brzmienie całego instrumentarium. Nie pamiętam innego koncertu i to nie tylko w Hydrozagadce, który byłby tak dobrze nagłośniony. Brzmienie zespołu było szalenie selektywne, każdy – dosłownie każdy – dźwięk trafia prosto do ucha, wliczając w to niepozorną grzechotkę. Dochodziło niemal do absurdu, w którym dokonania zespołu słychać lepiej na żywo niż w nagraniach studyjnych. Tym bardziej cieszę się, że pojawiły się jedne z najbardziej udanych kompozycji Szwajcarów z The Man With The Hammer, Turboliną czy Inspiral na czele. Zresztą ten ostatni utwór wystąpił w roli chyba nie do końca zaplanowanego bisu. Muzycy w świetnej formie doskonale rozumieli się na scenie. Świetnie zabrzmiała perkusja, elektronika podkreślała bardziej przestrzenne fragmenty, a na tle gęstego klimatu generowanego przez często wymieniane gitary, pięknie odcinały się idiofony.

Muzycy Leech zaproponowali, zgromadzonym tego wieczoru w klubie, podróż kosmicznym statkiem, w którym aż roi się od światełek, rozbłysków i bliżej niezidentyfikowanych odgłosów. Podróż pełną wrażeń, emocji i świetnej muzyki. Chciałoby się jeszcze raz, a skoro szlak do Polski już został przetarty, to mam nadzieję, że będą okazje do powtórek.