środa, 10 lipca 2013

Neurosis, klub Proxima (30.06.13)


Neurosis to zespół legenda, jedna z jasno świecących gwiazd na metalowym, mrocznym niebie. Jedyny problem dotyczący tej formacji polega na tym, że lata jej świetności dawno już minęły, a ona sama zdaje się być jedynie swoim cieniem. Dowodem na to miał być ostatni album grupy – Honor Found in Decay. Nie zrozummy się źle. Wspomniany krążek trzyma niezły poziom i ma naprawdę ciekawe momenty, ale nie porywa i należy go włożyć do kategorii wydawnictw bezpiecznych. Płyta bezpieczna to taka, która zawiera stare, sprawdzone rozwiązania, która powinna zaspokoić starych fanów, ale nie będzie zjawiskiem przełomowym w twórczości grupy. Wszystko to prawda, ale życie zweryfikowało te fakty na nowo.

Przyjazd Neurosis miał być dużym, muzycznym wydarzeniem na koncertowym rozkładzie jazdy. W końcu długo przyszło czekać na nowy album i równie długo na koncert. W dodatku miał to być jedyny występ Neurosis w Polsce podczas tej trasy. Niepokoić mogła data, cena, czy bezpieczna płyta. Dodatkowo w międzyczasie, trochę po cichu, zmianie uległa lokalizacja na miejsce słynące z fatalnego nagłośnienia i nie lepszej akustyki, która zdecydowanie nie sprzyja zespołom lubującym się w niskich rejestrach. Jakby tego wszystkiego było mało, Proxima zaproponowała tzw. early show i tym sposobem koncert Neurosis skończył się tuż po 21.00. Może nie byłoby to złe rozwiązanie, gdyby udało mi się nie przegapić startującego o 18.00 Terra Tenebrosa.

Steve von Till i spółka pojawili się na scenie punktualnie o 19.30 i zgromadzonym tego dnia w Proximie zaproponowali intensywny, hałaśliwy, transowy pokaz mrocznych przemyśleń. Rozbrzmiały starsze kompozycje, ale nie zabrakło też nowości z utworami At the Well, czy Bleeding the Pigs na czele. Co więcej, trzeba podkreślić, że utwory z Honor Found in Decay świetnie wypadają na żywo, zaklinają album i dodają mu uroku. Oprócz dobrej formy muzyków zaskoczyć mogło nagłośnienie. Proxima nie słynie z umiejętności (a może możliwości?) nagłaśniania buczących tworów muzycznych, a tym razem nie było wcale źle. Świetnie zabrzmiały bębny, elementy elektroniczne, prawidłowo funkcjonowała ściana dźwięku, a wokale były odpowiednio rozmyte. Transowe melodie niespodziewanie przeradzały się w eksplozje emocji, rzeczywistość przyjemnie pulsowała słabym, drżącym światłem płynąc od kompozycji do kompozycji. Czas przeznaczony na koncert minął błyskawicznie pozostawiając ogromny niedosyt.

Byli tacy, którzy twierdzili, że król powinien już przejść na emeryturę, bo na podwyższeniu czeka już kilku godnych następców. W Proximie można było się przekonać, że władca co prawda nie znajduje się w najwyższej formie, ale wciąż nie brakuje mu krzepy, spokojnie rozsiada się na tronie i leniwie poleruje swoją przyciasną koronę.