Neurosis to zespół legenda, jedna z jasno świecących gwiazd
na metalowym, mrocznym niebie. Jedyny problem dotyczący tej formacji polega na
tym, że lata jej świetności dawno już minęły, a ona sama zdaje się być jedynie
swoim cieniem. Dowodem na to miał być ostatni album grupy – Honor Found in
Decay. Nie zrozummy się źle. Wspomniany krążek trzyma niezły poziom i ma
naprawdę ciekawe momenty, ale nie porywa i należy go włożyć do kategorii
wydawnictw bezpiecznych. Płyta bezpieczna to taka, która zawiera stare,
sprawdzone rozwiązania, która powinna zaspokoić starych fanów, ale nie będzie
zjawiskiem przełomowym w twórczości grupy. Wszystko to prawda, ale życie
zweryfikowało te fakty na nowo.
Przyjazd Neurosis miał być dużym, muzycznym wydarzeniem na
koncertowym rozkładzie jazdy. W końcu długo przyszło czekać na nowy album i
równie długo na koncert. W dodatku miał to być jedyny występ Neurosis w Polsce
podczas tej trasy. Niepokoić mogła data, cena, czy bezpieczna płyta. Dodatkowo
w międzyczasie, trochę po cichu, zmianie uległa lokalizacja na miejsce słynące
z fatalnego nagłośnienia i nie lepszej akustyki, która zdecydowanie nie sprzyja
zespołom lubującym się w niskich rejestrach. Jakby tego wszystkiego było mało,
Proxima zaproponowała tzw. early show i tym sposobem koncert Neurosis skończył
się tuż po 21.00. Może nie byłoby to złe rozwiązanie, gdyby udało mi się nie
przegapić startującego o 18.00 Terra Tenebrosa.
Steve von Till i spółka pojawili się na scenie punktualnie o
19.30 i zgromadzonym tego dnia w Proximie zaproponowali intensywny, hałaśliwy,
transowy pokaz mrocznych przemyśleń. Rozbrzmiały starsze kompozycje, ale nie
zabrakło też nowości z utworami At the Well, czy Bleeding the Pigs na czele. Co
więcej, trzeba podkreślić, że utwory z Honor Found in Decay świetnie wypadają
na żywo, zaklinają album i dodają mu uroku. Oprócz dobrej formy muzyków
zaskoczyć mogło nagłośnienie. Proxima nie słynie z umiejętności (a może
możliwości?) nagłaśniania buczących tworów muzycznych, a tym razem nie było
wcale źle. Świetnie zabrzmiały bębny, elementy elektroniczne, prawidłowo
funkcjonowała ściana dźwięku, a wokale były odpowiednio rozmyte. Transowe
melodie niespodziewanie przeradzały się w eksplozje emocji, rzeczywistość
przyjemnie pulsowała słabym, drżącym światłem płynąc od kompozycji do
kompozycji. Czas przeznaczony na koncert minął błyskawicznie pozostawiając
ogromny niedosyt.
Byli tacy, którzy twierdzili, że król powinien już przejść
na emeryturę, bo na podwyższeniu czeka już kilku godnych następców. W Proximie
można było się przekonać, że władca co prawda nie znajduje się w najwyższej
formie, ale wciąż nie brakuje mu krzepy, spokojnie rozsiada się na tronie i
leniwie poleruje swoją przyciasną koronę.