czwartek, 10 października 2013

65daysofstatic, sleepmakeswaves, Basen (06.10.13)


Jesienią tego roku warszawski klub Basen szturmem podbija serca fanów specyficznych brzmień. Na rozkładzie organizowanych przez Art Basen koncertów znalazły się m.in. twory takie jak múm, Blindead, czy 65daysofstatic. Twórczość angielskich post-rockowców znam powierzchownie i mimo sympatii do kompozycji pokroju Radio Protector czy Retreat! Retreat! nie planowałem uczestnictwa w niedzielnym wydarzeniu. W tym postanowieniu utwierdzały mnie przecieki z najnowszej płyty 65dos z utworem Prisms na czele. Sytuację diametralnie zmieniło ogłoszenie zespołu wspierającego - sleepmakeswaves.

Australijczycy to już całkiem inna para kaloszy i mimo wydanego stosunkowo niedawno albumu zawierającego remiksy ostatniego, regularnego wydawnictwa, wciąż są zespołem silnie osadzonym w przestrzennych, gitarowych brzmieniach z postnych krain. Basen stanął na wysokości zadania i stworzył naprawdę dobre warunki do słuchania muzyki. Nagłośnienie sprawdzało się bardzo dobrze, rewelacyjnie brzmiały bębny i emocje wręcz buzowały w dających z siebie wszystko muzykach. Problem pojawił się dopiero po około czterdziestu minutach występu sleepmakeswaves, kiedy to okazało się, że to już koniec. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że Australijczycy tym razem wcielą się w rolę supportu, ale i tak poczułem się zawiedziony. Na pociechę został mi album In Today Already Walks Tomorrow, który wreszcie mogłem zabrać ze sobą w formie zgrabnego digipacka. Cieszy mnie to wyjątkowo, bo przez długi czas muzycy informowali, że ich pierwsze wydawnictwo dawno jest już wyprzedane i nie zanosi się na reedycję. Ta ostatecznie miała okazję zaistnieć ku uciesze fanów i zdecydowanie trzeba przyznać, że bardzo dobrze się stało.

Po sleepmakeswaves na scenę zaczęli się gramolić muzycy 65daysofstatic. Informacje z innych miast potwierdzały, że zespół uwzględnia w swoim występie starsze kompozycje, ale to te najnowsze twory są najbardziej wyeksponowane. Z koncertu miałem wynieść bagaż emocji, a niestety wróciłem z wymiętoszoną, papierową torebeczką pełną złośliwości. Zachowanie muzyków 65daysofstatic przypominało mi oglądanie nagrania wideo z wesela sprzed kilkunastu lat i to na dodatek bez dźwięku. Jeśli metafora wydaje się nadto mglista, to już spieszę z wyjaśnieniem. Niby jest w porządku, na obrazach pojawiają się zadowoleni ludzi, który próbują się bawić w jakimś określonym rytmie, ale reakcje przytłoczone zmęczeniem, alkoholem i emocjami sprawiają, że wszystko wygląda dość pokracznie. Na dodatek, a może na nieszczęście, na koncercie dźwięk działał prawidłowo. To był chyba jeden z tych przypadków, gdzie zespół bawił się lepiej niż publiczność i choć oczywiście nie mam nic przeciwko temu, to jednak wyglądało to trochę dziwnie. Niestety nie mam odniesienia do innych koncertów tej grupy, więc bezpiecznie założę, że taka ich specyficzna natura.

To nie tak, że stronię od elektroniki. Przez wiele lat faktycznie był to element muzyki, który przeszkadzał mi w odbiorze treści. Z czasem jednak nauczyłem się go rozumieć, w mniejszych ilościach przyswajać i nawet się nim cieszyć. Stąd też zainteresowanie projektami, które ten element pielęgnują i potrafią nim zaczarować, dlatego też - mimo wszystko - wybrałem się na koncert z czystą kartą, którą miałem zamiar zapisać emocjami serwowanymi na żywo. Niestety odniosłem wrażenie, że fascynacja 65dos syntetycznymi brzmieniami jest wręcz zatrważająca i kształtuje rzeczywistość w sposób, który trudno mi zaakceptować.

Warto jeszcze raz podkreślić świetną organizację, nagłośnienie koncertu i formę obu formacji, bo tu naprawdę trudno się przyczepić, a uchybienia jeśli występowały, to nie miały większego znaczenia. Chociaż na rozpisce utworów 65dos pojawił się Radio Protector, to nawet ten muzyczny wytrych nie poprawił sytuacji i teraz już wiem, że przed kolejnym koncertem tej grupy, zastanowię się przynajmniej dwukrotnie, czy mam ochotę pakować się do nie swojej bajki.