Uwielbiam koncerty, na których udaje mi się odpłynąć. W
takich magicznych chwilach przestaje mieć znaczenie to jak wyglądam, czy jak
mnie widzą inni i zapamiętale zestrajając dźwięki płynące ze sceny z
wewnętrznym rytmem oddaję się emocjom. Uwielbiam też koncerty, podczas których
natarczywe rozmowy, zbyt duże natężenie dźwięku, czy mała ilość miejsca
przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie, bo nastrój wykreowany przez muzyków skutecznie spycha wszelkie niedogodności na dalszy plan. Niestety stan pełnej
koncertowej nieważkości udaje się osiągnąć niezwykle rzadko. Często pojawia się
kotwica głęboko wryta w rzeczywistość, uniemożliwiająca odpłynięcie do świata
dźwięków. Coraz więcej mamy koncertów i co za tym idzie coraz większe
wymagania, na szczęście wczorajszy wieczór sprostał tym wymaganiom.
Na długo przed koncertem pojawiły się informacje o
możliwości rezerwowania biletów w związku z dużym zainteresowaniem tym
wydarzeniem. Zastanawiałem się na ile jest to chwyt marketingowy, a na ile
faktyczna odpowiedź na faktyczne zapotrzebowanie warszawskich sympatyków post-rocka. Tuż
po moim pierwszym wkroczeniu do Eufemii miałem okazję bardzo szybko
skonfrontować te niewypowiedziane myśli z rzeczywistością. Niedostatki
powierzchni użytkowej - bo to o nie się rozchodziło - zostały nadrobione ciepłym wnętrzem i domową
przytulnością. Ostatecznie, czy to nie takie warunki są idealne do przeżywania
intymnych, muzycznych emocji? Mimo rozmiarów stricte koncertowej części klubu,
wielkości przeciętnego garażu na samochód osobowy, udało się uzyskać ciekawe i
selektywne brzmienie, czy to w przypadku Lora Lie, czy Doreny.
Pierwsze danie tego wieczoru w postaci Lora Lie pojawiło się
na scenie i w jej okolicach tuż przed godziną 21. Ośmioutworowy set złożył się
na ciekawą muzyczną historię opowiedzianą dwoma ciekawymi i atrakcyjnie
uzupełniającymi się głosami, momentami frywolną gitarą oraz solidną sekcją
rytmiczną. Występ choć stosunkowo krótki wyrył się mojej pamięci w bardzo
pozytywnej postaci. Chociaż nie nastawiałem się na to, że materiał, który Lora
Lie ma na swoim koncie, będzie w stanie trącić we mnie odpowiednią strunę, to
pokornie muszę przyznać, że tak właśnie się stało.
Panowie z Doreny stosunkowo szybko uporali się z ustawieniem
sprzętu. Może się wydawać, że nie jest to tak szalenie istotny fakt, jednak
warto go przytoczyć mając na uwadze ogromną ilość efektów gitarowych, która
wylądowała przed sceną. Przed każdą z trzech pokaźnych walizek z elektroniką
ustawił się gitarzysta, za ich plecami pojawiła się sekcja
rytmiczna. Już pierwsze dźwięki wywarły duże wrażenie na wszystkich
zgromadzonych w Eufemii. U niektórych wspomniane wrażenie zostało wyrażone
nerwowym przetrząsaniem kieszeni w poszukiwaniu stoperów. Trzeba przyznać, że
było odrobinę za głośno, zwłaszcza jak na tak małe pomieszczenie. Jeśli zaś chodzi
o jakość dźwięku oraz jego selektywność to warunki lokalowe zdawały się być nieistotne. Kolejne kompozycje to nie
tylko dużo gitarowego grania, muzycznych emocji, ale też niesamowita
przestrzeń, która rozpychała do granic możliwości ściany klubu przy Krakowskim
Przedmieściu. Oprócz dobrze znanych utworów z poprzednich wydawnictw, pojawiły
się także równie ciepło przyjęte nowości. Szwedzi okazali się być
sympatycznymi, młodymi ludźmi, którzy oprócz ciekawych, muzycznych pomysłów
mają też umiejętności do tworzenia hipnotycznych melodii i nastrojów, które
warto odczuć na własnej skórze.
Wielką niewiadomą tego wieczoru – oprócz tego, czy muzyka
wyrwie wspomnianą wcześniej kotwicę – była frekwencja. Skąd te obawy? Wynikały
one przede wszystkim z natłoku wydarzeń muzycznych w stolicy tego właśnie dnia.
Na szczęście nie było tak źle, a wnętrze Eufemii mimo, że nie wypchane po
brzegi, nie świeciło pustkami.
Oprócz przytulnego klubu, ludzi złaknionych muzycznych
doznań oraz muzyki samej w sobie, powstały też wspomnienia, do których chętnie
będę wracał. Będę również czekał na kolejny przyjazd Doreny do kraju nad Wisłą
i do tej nie zawsze życzliwej Warszawy. A na zakończenie nie pozostaje mi nic
innego jak po raz kolejny pogratulować organizatorom – świetna robota!