poniedziałek, 14 listopada 2011

Echa Tides From Nebula



Okres jesienno-zimowych, nocnych wypraw i powrotów do i z Progresji rozpoczął się dla mnie koncertem Tides From Nebula. O ile powrót przebiegł w spokojnej atmosferze kontemplacji wciąż jeszcze żywych emocji, to podróż w stronę Bemowa nie obeszła się bez niespodzianek.

Po raz pierwszy miałem okazję odbyć przejażdżkę kultowym tramwajem kursującym nieopodal ulicy Sylwestra Kaliskiego. Nie to, że nie lubię tego środka lokomocji, zwyczajnie chyba nie mam do niego szczęścia. Tak też było i tym razem, kiedy to przed-koncertową ekscytację przerwała mi grupa rozochoconych alkoholem autochtonów. Na szczęście obeszło się bez dewastacji mienia i naruszenia nietykalności osobistej, a mimo małego stresu do klubu dotarłem w jednym kawałku i to chyba jest najważniejsze.

Ostatnio modna wśród fizyków stała się teoria dotycząca równoległych wszechświatów.Zakłada ona istnienie nieskończenie wielu alternatywnych rzeczywistości, które są prawie takie same jak nasza, a różnice między nimi wynikają z decyzji, które podejmują nasze tamtejsze odpowiedniki. Decyzji odmiennych do naszych rzecz jasna. Dlaczego o tym piszę? Właśnie to przyszło mi do głowy kiedy zjawiłem się pod Progresją o godzinie dziewiętnastej przeklinając się w duchu za zbyt szybkie opuszczenie ciepłego mieszkania, zakładając tym samym, że po raz kolejny przyjdzie mi marznąć pod drzwiami klubu zamkniętego na cztery spusty. Nie dość, że można było wejść do środka, to otwarta była już sala koncertowa, a liczba osób wygłodniałych muzyki zdecydowanie przewyższała moje oczekiwania. Nie, to nie koniec niespodzianek, koncert zaczął się o dziewiętnastej trzydzieści. Brawo Progresja! Mam tylko nadzieję, że to nie chwilowe przenikanie się alternatywnych rzeczywistości, a nowe porządki.

Licorea to istna muzyczna telenowela. Na przestrzeni ostatnich lat zespół przeszedł kilka transfuzji i kilka transplantacji przetykanych okresami mniej lub bardziej udanego grania. Ostatecznie poskładany w jedną całość próbuje wrócić do pełnowymiarowej działalności. Publiczność zgromadzona w Progresji otrzymała szybki i energetyczny set okraszony wykrzyczanymi frazami tekstów. O ile warstwa muzyczna była zaserwowana w całkiem apetycznej formie to wspomniany wokal okazał się być dla mnie zbyt ciężkostrawny.

Tłum powoli gęstniał i zdaje się, że gęstnieć zaczynał coraz bardziej z każdym kolejnym dźwiękiem generowanym przez New Century Classics. Już samo stopniowo ustawiane na scenie instrumentarium robiło wrażenie, gdzie obok bardziej typowych dla Progresji koncertów, pojawiły się skrzypce i wiolonczela. Postawa międzynarodowego składu z Krakowa była dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Nie dość, że udało im się wykreować niesamowity nastrój, wznieść niezwykłe muzyczne obrazy, to jeszcze z dziecinną łatwością zaskarbili sobie przychylność często trudnej, warszawskiej publiczności. Zresztą to ciepłe przyjęcie poparte przez zgromadzonych w klubie fanów muzycznych przestrzeni brawami i owacjami było chyba równie dużym zaskoczeniem dla New Century Classics. Te subtelne melodie, świetnie brzmiąca perkusja, sekcja smyczkowa i bijąca ze sceny muzyczna nadzieja to elementy, które decydują o klasie tego zespołu.

Na koniec wisienka na torcie w postaci Tides From Nebula. Na tle sceny pojawił się baner promujący trasę Eartshine Tour, a z głośników zaczęły sączyć się ambientowe dźwięki. To nowe, niemiłosiernie długie intro skutecznie podgrzało emocje i to do tego stopnia, że w Progresji zawrzało w momencie, w którym muzycy pojawili się na scenie. Swoją postawą po raz kolejny udowodnili, że zasługują na miano fenomenu polskiej sceny muzycznej. Piękna gra świateł, ekspresja sceniczna i muzyczne emocje wykreowały magiczny, koncertowy klimat. Blisko półtoragodzinny set złożony z nowszych i ze starszych kompozycji, pokazał jak bardzo ewoluować może studyjne brzmienie albumu, jak można zamknąć emocje w dźwiękach, jak ukraść duszę i jak się zatracić. Rzadko spotyka się ludzi, którzy tak szalenie przykładają się do tego, co robią i którzy wkładają w to tak dużo serca. Dowodem na to, że muzyków Tides From Nebula można zaliczyć do wspomnianej grupy, był finał sobotniego koncertu. Podczas wykonywania ostatniego utworu gitarzyści zniknęli ze sceny, a o tym, że wszystko z nimi w porządku świadczyła dalej dobrze słyszalna muzyka i gitarowe gryfy pojawiające się co i rusz nad głowami fanów zgromadzonych w pierwszych rzędach.

Dziękuję i proszę o jeszcze!