wtorek, 22 maja 2012

Dianoya - Lidocaine (2012)

Dianoya - Lidocaine
 

wydawnictwo: ProgTeam Management (2012)

01. Far Cry [05:23]
02. Cold Genius [05:22]
03. 1000G [06:07]
04. One-Sided [05:29]
05. Good News Comes After A While [04:02]
06. Figaro Song [02:13]
07, Best Wishes [06:19]
08. Endgame [06:03]
09. Nothing In Return [07:26]
10. 21st Century [05:14]
11. Venid [01:21]

Czas trwania: 54:59

skład: Filip Zieliński (wokale, klawisze), Janek Niedzielski (gitary), Łukasz Chmieliński (perkusja), Artur Radkiewicz (bas)

gatunek: progressive rock, art rock

Nie trzeba nikogo usilnie przekonywać, że na rodzimym rynku nie brakuje formacji chętnych do spróbowania swoich sił w tworzeniu brzmień okołoprogowych. Jednym z takich muzycznych tworów jest warszawska Dianoya. Zespół powstał w 2008 roku, a już dwa lata później mógł pochwalić się wydaniem swojego debiutanckiego krążka Obscurity Divine. Po upływie analogicznego okresu możemy zapoznać się z Lidocaine, czyli drugim długogrającym albumem sygnowanym nazwą Dianoya.

 Lidocaine zostało opatrzone prostą, ale atrakcyjną oprawą graficzną. Na okładce zobaczymy niewielkich rozmiarów planetę i wpatrzoną w przestrzeń postać siedzącą na wspomnianym ciele niebieskim. Tuż po pierwszym kontakcie z grafiką skrywającą krążek z tyłu mojej głowy zadźwięczał cichy, ale irytujący głos. Podrzucił błyskawiczne skojarzenie z bohaterem książki Antoine'a de Saint-Exupéry'ego, a następnie zasugerował, że zawartość płyty może bardziej przypominać mi kapelusz niż słonia połkniętego przez węża.

Kiedy słucham pierwszych, debiutanckich nagrań staram się nie myśleć o jakości brzmienia, sposobie realizacji i podobnych sprawach, w których słychać rękę początkujących muzyków. Ważniejsze wtedy wydaje się być zaangażowanie, pomysły i powoli przeciągający się potencjał, który głośnymi ziewnięciami sygnalizuje, że konkretny zespół istnieje i w przyszłości postara się jeszcze zabłysnąć. Nie piszę o tym bez powodu. Po zapoznaniu się z Obscurity Divine doszedłem do wniosku, że jest to krążek udany i dobrze rokujący na kolejne płyty. Teraz, kiedy przyszłość się już wypełniła, mogę skonfrontować swoje oczekiwania z rzeczywistością.

W dalszym ciągu twierdzę, że składowe tworzące Dianoyę znają się na muzycznym fachu. Z wyczuciem stopniują napięcie, odkrywają kolejne karty i raczą nas względnie urozmaiconymi magicznymi sztuczkami. Umiejętnie wachlują środkami w celu osiągnięcia zamierzonych efektów: pojawiają się momenty wzmocnienia, nastrojowo stonowane dźwięki, przyjemna praca gitary prowadzącej, atrakcyjne tło rytmiczne, czy pasujący do całości wokal. Nie sposób nie wspomnieć o ciekawszych utworach tego wydawnictwa takich jak otwierający krażek Far Cry, singlowe: Cold Genius i Best Wishes czy spokojny Good news comes after a while.

Niestety odnoszę wrażenie, że Lidocaine przypaść do gustu może jedynie oddanym fanom gatunku, którzy akurat odłożą na bok płyty swoich prehistorycznych idoli w poszukiwaniu czegoś potencjalnie świeższego. Płyta jest wygładzona, miejscowo znieczulona, a postępy w stosunku do Obscurity Divine niezbyt zadowalające. Lidocaine z powodzeniem broni się jako całość, ale mimo wszystko oczekiwałem po tym wydawnictwie czegoś więcej, przebłysku geniuszu, iskry szaleństwa. Na chwilę obecną muszę obejść się smakiem.

 [Ta i inne recenzje do przeczytania również w portalu ArtRock.pl]