Dianoya - Lidocaine
wydawnictwo: ProgTeam Management (2012)
01. Far Cry
[05:23]
02. Cold
Genius [05:22]
03. 1000G [06:07]
04. One-Sided
[05:29]
05. Good
News Comes After A While [04:02]
06. Figaro
Song [02:13]
07, Best
Wishes [06:19]
08. Endgame
[06:03]
09. Nothing
In Return [07:26]
10. 21st
Century [05:14]
11. Venid [01:21]
Czas trwania: 54:59
skład: Filip Zieliński (wokale, klawisze), Janek Niedzielski (gitary),
Łukasz Chmieliński (perkusja), Artur Radkiewicz (bas)
gatunek: progressive rock, art rock
gatunek: progressive rock, art rock
Nie trzeba nikogo usilnie
przekonywać, że na rodzimym rynku nie brakuje formacji chętnych do spróbowania
swoich sił w tworzeniu brzmień okołoprogowych. Jednym z takich muzycznych
tworów jest warszawska Dianoya.
Zespół powstał w 2008 roku, a już dwa lata później mógł pochwalić się wydaniem
swojego debiutanckiego krążka Obscurity
Divine. Po upływie analogicznego okresu możemy zapoznać się z Lidocaine, czyli drugim długogrającym
albumem sygnowanym nazwą Dianoya.
Lidocaine zostało opatrzone prostą, ale atrakcyjną oprawą graficzną. Na okładce zobaczymy niewielkich rozmiarów planetę i wpatrzoną w przestrzeń postać siedzącą na wspomnianym ciele niebieskim. Tuż po pierwszym kontakcie z grafiką skrywającą krążek z tyłu mojej głowy zadźwięczał cichy, ale irytujący głos. Podrzucił błyskawiczne skojarzenie z bohaterem książki Antoine'a de Saint-Exupéry'ego, a następnie zasugerował, że zawartość płyty może bardziej przypominać mi kapelusz niż słonia połkniętego przez węża.
Lidocaine zostało opatrzone prostą, ale atrakcyjną oprawą graficzną. Na okładce zobaczymy niewielkich rozmiarów planetę i wpatrzoną w przestrzeń postać siedzącą na wspomnianym ciele niebieskim. Tuż po pierwszym kontakcie z grafiką skrywającą krążek z tyłu mojej głowy zadźwięczał cichy, ale irytujący głos. Podrzucił błyskawiczne skojarzenie z bohaterem książki Antoine'a de Saint-Exupéry'ego, a następnie zasugerował, że zawartość płyty może bardziej przypominać mi kapelusz niż słonia połkniętego przez węża.
Kiedy słucham pierwszych,
debiutanckich nagrań staram się nie myśleć o jakości brzmienia, sposobie
realizacji i podobnych sprawach, w których słychać rękę początkujących muzyków.
Ważniejsze wtedy wydaje się być zaangażowanie, pomysły i powoli przeciągający
się potencjał, który głośnymi ziewnięciami sygnalizuje, że konkretny zespół
istnieje i w przyszłości postara się jeszcze zabłysnąć. Nie piszę o tym bez
powodu. Po zapoznaniu się z Obscurity
Divine doszedłem do wniosku, że jest to krążek udany i dobrze rokujący na
kolejne płyty. Teraz, kiedy przyszłość się już wypełniła, mogę skonfrontować
swoje oczekiwania z rzeczywistością.
W dalszym ciągu twierdzę, że
składowe tworzące Dianoyę znają się na muzycznym fachu. Z
wyczuciem stopniują napięcie, odkrywają kolejne karty i raczą nas względnie
urozmaiconymi magicznymi sztuczkami. Umiejętnie wachlują środkami w celu
osiągnięcia zamierzonych efektów: pojawiają się momenty wzmocnienia, nastrojowo
stonowane dźwięki, przyjemna praca gitary prowadzącej, atrakcyjne tło rytmiczne,
czy pasujący do całości wokal. Nie sposób nie wspomnieć o ciekawszych utworach
tego wydawnictwa takich jak otwierający krażek Far Cry, singlowe: Cold
Genius i Best Wishes czy spokojny
Good news comes after a while.
Niestety odnoszę wrażenie, że Lidocaine przypaść do gustu może jedynie
oddanym fanom gatunku, którzy akurat odłożą na bok płyty swoich
prehistorycznych idoli w poszukiwaniu czegoś potencjalnie świeższego. Płyta
jest wygładzona, miejscowo znieczulona, a postępy w stosunku do Obscurity Divine niezbyt zadowalające. Lidocaine z powodzeniem broni się jako
całość, ale mimo wszystko oczekiwałem po tym wydawnictwie czegoś więcej,
przebłysku geniuszu, iskry szaleństwa. Na chwilę obecną muszę obejść się
smakiem.