poniedziałek, 28 maja 2012

Echa Tune



Rok 2012 jest dla mnie dość niewdzięcznym czasem, a to zważywszy na nikły odsetek wykorzystanych okazji koncertowych. Jest to powód specyficznego nastawienia do okazji wykorzystanych. Postawa ta zawiera w sobie garść nadziei na przeżycia intensywnych emocji, ale także obfituje w oczekiwania będące odzwierciedleniem wysoko zawieszonej, muzycznej poprzeczki. Zaopatrzony we wspomniane składniki udałem się do warszawskiej Chwili na koncert łódzkiej formacji Tune.

Tutaj warto wspomnieć o specyfikacji klubu. Chwila jest bardzo ciekawym miejscem, otwartym nie tylko na ludzi, ale też na ludzkie inicjatywy. Dużo tam ciepła oraz rodzinnego klimatu rodem z zakurzonego salonu starej ciotki. Nie jest to lokal, którego przeznaczeniem są duże koncerty, ale do tych bardziej kameralnych nadaje się bardzo dobrze.

Warto również przytoczyć ciekawy pomysł zespołu na rozprzestrzenienie ich muzyki. Przed wejściem do klubu trzeba było dokonać wyboru: wejść za cenę biletu lub dopłacić drobną kwotę i oprócz wejściówki otrzymać także pełnoprawną płytę Tune. Postawa godna pochwały.

Niedługo po godzinie dwudziestej pierwszej światła nieco przygasły, na scenie spowitej dymem pojawili się muzycy zespołu Tune, a pod sceną Serce zasiedli zaopatrzeni w poduszki fani muzycznych emocji. Koncert rockowy spędzony w pozycji siedzącej budzi bardzo sprzeczne uczucia. Z jednej strony statyczna, ale wygodna postawa nie kojarzy się z takim graniem, ale z drugiej strony to właśnie ona ułatwia otwarcie się na wrażenia. Przy teatralnym repertuarze Tune było to wręcz pożądane. Co ma materiał z Lucid Moments z teatralnością? Bardzo dużo! Na dowód tej tezy warto przytoczyć chociażby sceniczne zachowanie Kuby Krupskiego – wokalisty grupy, czy dialog pomiędzy bohaterami konceptu (Dr. Freeman). Historia Michaela opowiedziana na żywo nabiera dodatkowej mocy, staje się przerażająco wyraźna, namacalna i dziwnie bliska memu sercu.

Wszystko potoczyło się zgodnie z planem. Emocje popłynęły ze sceny rwącym strumieniem, popędzane urzekającą pracą gitary elektrycznej, pięknie wykorzystanym akordeonem, niesamowitą postawą wokalisty i solidną pracą perkusji. W wyliczance zabrakło basu, bo chociaż nie mam zastrzeżeń do gry Leszka Swobody, to wydaje mi się, że to właśnie ten instrument buczał zbyt głośno i był wysunięty za bardzo do przodu, co odrobinę zaburzało odbiór całości. Koncert skończył się po upływie niespełna godziny, podczas której obserwowaliśmy historię Michaela, czyli materiał znany z Lucid Moments. Chciałoby się, żeby występ łodzian trwał dłużej, ale trzeba uszanować wolę zespołu, który postanowił nie dzielić się kompozycjami, które znajdą się na nowej płycie. Mimo tego okazało się, że wspomniany potok był na tyle silny, że odczucia z tego wieczoru są jak najbardziej pozytywne. Życzyłbym sobie więcej tego typu wrażeń.