Koncerty
zespołów z najdalszych krańców świata odbywające się na naszym, rodzimym
podwórku, powoli przestają być rzadkością. Do kraju nad Wisłą coraz częściej
przyjeżdżają rozmaite muzyczne twory z Australii (sleepmakeswaves), Nowej
Zelandii (Jakob), Japonii (Mono), Izraela (Orphaned Land), z pospolitych już
Stanów Zjednoczonych Ameryki, czy krajów europejskich, które w tej wyliczance
geograficznych odległości należałoby zaliczyć do kategorii rzutu beretem z
antenką. Częstotliwość wspomnianych wizyt wzrasta, nie znaczy to jednak, że
tego typu wydarzenia powszednieją. Większość z nich nadal można, a może nawet
trzeba, traktować jak podniosłą uroczystość. Tak jest w przypadku japońskiego
Mono.
Twórczość
kwartetu z Kraju Kwitnącej Wiśni bez wahania i to dość regularnie podpisuję
mianem sztuki wyższej. Jest to muzyka pełna emocji, specyficznego klimatu,
malowniczych, dźwiękowych pejzaży i ogromnych przestrzeni, przesiąknięta
podniosłymi, często drżącymi nutami. Samych muzyków należy zaś traktować jako
fenomenalnym instrumentalistów i świetnych bajarzy, którzy snują kołysankowe
opowieści dla zwichrzonych umysłów.
W
pamięci jeszcze nie przebrzmiały echa zeszłorocznego, krakowskiego koncertu tej
formacji. Wtedy nie miałem wątpliwości, że na moich oczach dzieje się coś
wyjątkowego, coś co trudno opisać, a jeszcze trudniej uchwycić. Był to koncert,
który dla kolejnych, muzycznych wydarzeń stał się bardzo wysoko zawieszoną
poprzeczką. W związku z tym kolejna płyta Mono i idąca z nią w parze trasa
koncertowa rozbudziły we mnie ogromne oczekiwania. Powietrze z powoli
pęczniejącego balonu koncertowych domysłów było skutecznie upuszczane przez
informacje płynące z frontu. Zmieniło się miejsce koncertu, a płyta For My Parents, choć zawierająca świetny
materiał, to wydawała się mniej pasująca do koncertowych realiów niż Hymn To The Immortal Wind. Na szczęście
wszelkie obawy okazały się nieuzasadnione.
Klub
Basen nie tylko sprostał organizacyjnie, ale pod wieloma względami przewyższył
pierwotnie planowane miejsce koncertu. Przede wszystkim na plus należy zaliczyć
nagłośnienie – to było bardziej niż zadowalające. Muzyka Mono ma to do siebie,
że tworzy specyficzne, rozmyte tło, na którym odcinają się dźwięki gitar,
oszczędne klawisze i cymbałki czy niesamowita praca perkusisty. Kontrast
wyrazistości poszczególnych środków jest niezwykle ważny dla odbioru całości.
Efekt został osiągnięty, co potwierdzić mogą przesyłane do mózgu z każdej
komórki ciała z prędkością stu dwudziestu metrów na sekundę intensywne przeżycia, włosy agresywnie
zjeżone na całym ciele i kosmiczne obrazy wyświetlane pod przymkniętymi oczami.
Pozytywnie zaskoczyła mnie również frekwencja, która okazała się nad wyraz
wysoka. Na szczęście pojemność Basenu okazała się na tyle duża, że zagęszczenie
nie ograniczało przyjemności czerpanej z muzyki.
Materiał
z For My Parents chociaż zdecydowanie
mniej pompatyczny niż ten z Hymn To The
Immortal Wind, bardziej wygładzony, melancholijny, wyciszony, to jednak
dobrze sprawdza się na żywo. Oprócz utworów pochodzących z najnowszego krążka
pojawiły się dobrze znane pozycje ze starszych płyt takie jak Moonlight
(You Are There), Sabbath (One Step More And You Die), czy Ashes
In The Snow i Everlasting Light (Hymn To The Immortal Wind).
Wszystkie kompozycje odtworzono w perfekcyjnej formie, której w tle wcale nie
brakowało orkiestry znanej z dwóch ostatnich wydawnictw. Mogło natomiast
zabraknąć kontaktu zespołu z publicznością. Jednak warto podkreślić, że jest to
jedna z charakterystycznych cech tej japońskiej formacji. Muzycy Mono do
minimum ograniczyli pozamuzyczne formy interakcji z publicznością. Nie wynika
to z braku szacunku czy zainteresowania ludźmi zgromadzonymi w tłumie. Wręcz
przeciwnie! Wychodzą z założenia, że to sztuka ma przemawiać i to na sztuce
skupiać ma się cała uwaga odbiorców. Żyjąc w kulturze, która kultywuje nieco
inne zachowania, warto uważać, żeby nie pomylić tego oddania twórczości z
brakiem szacunku dla słuchacza, bo w tym przypadku byłaby to ogromna zbrodnia.
W
głowie wciąż drżą ściany dźwięków, w uszach dźwięczą kołysanki dla zwichrzonych
umysłów, a na usta cisną się słowa: domo arigato Mono, domo arigato.