niedziela, 10 marca 2013

echa Cryptex, Enochian Theory i Threshold


 
Festiwal zgrzytów, niejasności i niespodziewanych zwrotów akcji – tak w skrócie można streścić wydarzenia, które miały miejsce w warszawskiej Progresji w ten środowy wieczór. A wszystko to za sprawą zespołów: Threshold, Enochian Theory i Cryptex oraz bliżej nieokreślonych okoliczności.

Naprawdę lubię Progresję. Doceniam jej specyficzny klimat, akceptuję lokalizację i jestem wdzięczny za masę świetnych koncertów oraz niewątpliwy wkład w propagowanie ciekawych brzmień. Jednak często odnoszę wrażenie, że proces organizowania tam wydarzeń przebiega trochę jak krzywe zapinanie koszuli. Wszystko idzie sprawnie, wygląda nawet nieźle, ale ostatecznie okazuje się, że tuż pod samą szyją zostaje nam guzik, z którym nie wiadomo, co zrobić. Nie będę się wymądrzał, nie wiem od czego to zależy: zespołów, klubu, promotorów czy wypadków losowych, ale efekt jest taki, że nie wszystko jest na swoim miejscu. Zawsze dużym problemem było dla mnie wyczucie momentu, w którym faktycznie rozpocznie się koncert. Stąd też wielokrotnie miałem okazję odstać swoje (i to jeszcze przed klubem), ale kilka razy udało mi się też - dość nieoczekiwanie - spóźnić. Tak też niestety było tym razem, choć wyjątkowo z mojej winy, bo koncert zaczął się punktualnie.

Tuż przed koncertem, w niejasnych okolicznościach,  ze składu wypadła Osada Vida i tego wieczoru nie udało mi się usłyszeć fragmentów nowego albumu, którego premiera planowana jest na 11 marca. Na szczęście okazja do nadrobienia tej straty będzie miała miejsce już 27 kwietnia.

Cryptex to formacja, która zaskoczyła mnie dwoma elementami: strojem i podejściem do grania. Każdy z muzyków tego projektu ubrany był w charakterystyczne stroje rodem z klasycznego ujęcia gatunku jakim jest singspiel. Ciekawie korespondowało to z rockowo – folkowym brzmieniem materiału z Good Morcing, How Did You Live?, czyli debiutanckiego albumu grupy. Warte pochwalenia jest zachowanie muzyków. Nie od dziś wiadomo, że zespół rozpoczynający koncert gra dla najbardziej przerzedzonej publiczności, która na dodatek bardziej zainteresowana jest wypiciem piwa w oczekiwaniu na gwiazdę wieczoru, niż posłuchaniem tego, co ma do zaoferowania support. Ignorując ten fakt, panowie z Cryptex dali czadu pozytywnie nastrajając na resztę wieczoru.

Niezrażony dłużącym się w nieskończoność oczekiwaniem (blisko czterdzieści minut) na występ Enochian Theory przygotowywałem się na kolejne ciekawe widowisko. Niestety materiał ze świetnej płyty Life...And All It Entails z utworami This Aching Isolation, Hz, The Fire Around the Lotus na czele, tego dnia wypadł po prostu słabo. Muzykom tej formacji nie da się odmówić chęci i umiejętności, bo są wyposażeni w jedno i drugie, ale tego wieczoru złożone sekwencje kolejnych kompozycji były dla nich wyzwaniem nie do pokonania. Nagłośnienie brzmiało surowo, skądinąd świetny wokal momentami gdzieś uciekał, a sprawy wcale nie poprawiało brzmienie instrumentów, których nie było widać. O co chodzi? Zespół tworzy trzech muzyków, ale w studyjnych wersjach utworów pojawia się więcej instrumentów, które na koncertach próbuje zastąpić komputer. Enochian Theory to formacja o bardzo dużym potencjale i szkoda, że trudno to było dostrzec podczas tego koncertu.

Po chwili na scenę wcisnęli się muzycy grupy Threshold. Wcisnęli się i to w dosłownym rozumieniu tego zwrotu, bo tego wieczoru wszystkie formacje występowały na malej scenie. Na szczęście Amerykanom udało się względnie sensownie rozmieścić instrumenty i w typowy dla siebie sposób znaleźć plusy takiej sytuacji. Już na początku koncertu Damian Wilson stwierdził, że zaletą grania na tak niskim podeście jest to, że może głęboko spozierać w oczy osób zgromadzonych w pierwszych rzędach. Muszę się z nim zgodzić, z pewnością dodaje to uroku całemu przedstawieniu. Muzycy zgrali solidną dawkę kompozycji pochodzących z March of Progress, które uważane jest za jedno z ciekawszych wydawnictw tej grupy. Nie zabrakło jednak starszych utworów takich jak Mission Profile, Pilot Of The Sky Of Dreams, czy Long Way Home. Wszystkie one zabrzmiały na bardzo wysokim poziomie. Koncert z pewnością należy uznać za udany i to nie tylko ze względu na świetną formę muzyków i ciekawie zbudowaną setlistę, ale także za interakcje z publicznością. W pewnym momencie na scenie pojawił się Prezes Marek Laskowski, który zachęcony przez lidera Threshold poszedł w ślad za nim i skoczył na las wyciągniętych dłoni.

Warto było wybrać się do Progresji, warto było doświadczyć tych muzycznych emocji. Szkoda jedynie, że tak ciekawe wydarzenia nie idą w parze z zainteresowaniem, na które zasługują, bo mimo świetnej atmosfery i ciekawych zespołów, mała scena i mniej niż dwieście osób, to chyba trochę za mało. Warszawo, daj z siebie więcej!