Festiwal zgrzytów, niejasności i
niespodziewanych zwrotów akcji – tak w skrócie można streścić wydarzenia, które
miały miejsce w warszawskiej Progresji w ten środowy wieczór. A wszystko to za
sprawą zespołów: Threshold, Enochian Theory i Cryptex oraz bliżej
nieokreślonych okoliczności.
Naprawdę
lubię Progresję. Doceniam jej specyficzny klimat, akceptuję lokalizację i
jestem wdzięczny za masę świetnych koncertów oraz niewątpliwy wkład w
propagowanie ciekawych brzmień. Jednak często odnoszę wrażenie, że proces
organizowania tam wydarzeń przebiega trochę jak krzywe zapinanie koszuli.
Wszystko idzie sprawnie, wygląda nawet nieźle, ale ostatecznie okazuje się, że
tuż pod samą szyją zostaje nam guzik, z którym nie wiadomo, co zrobić. Nie będę
się wymądrzał, nie wiem od czego to zależy: zespołów, klubu, promotorów czy
wypadków losowych, ale efekt jest taki, że nie wszystko jest na swoim miejscu.
Zawsze dużym problemem było dla mnie wyczucie momentu, w którym faktycznie
rozpocznie się koncert. Stąd też wielokrotnie miałem okazję odstać swoje (i to
jeszcze przed klubem), ale kilka razy udało mi się też - dość nieoczekiwanie -
spóźnić. Tak też niestety było tym razem, choć wyjątkowo z mojej winy, bo
koncert zaczął się punktualnie.
Tuż
przed koncertem, w niejasnych okolicznościach,
ze składu wypadła Osada Vida
i tego wieczoru nie udało mi się usłyszeć fragmentów nowego albumu, którego
premiera planowana jest na 11 marca. Na szczęście okazja do nadrobienia tej
straty będzie miała miejsce już 27 kwietnia.
Cryptex to formacja, która zaskoczyła mnie dwoma elementami:
strojem i podejściem do grania. Każdy z muzyków tego projektu ubrany był w
charakterystyczne stroje rodem z klasycznego ujęcia gatunku jakim jest
singspiel. Ciekawie korespondowało to z rockowo – folkowym brzmieniem materiału
z Good Morcing, How Did You Live?,
czyli debiutanckiego albumu grupy. Warte pochwalenia jest zachowanie muzyków.
Nie od dziś wiadomo, że zespół rozpoczynający koncert gra dla najbardziej
przerzedzonej publiczności, która na dodatek bardziej zainteresowana jest
wypiciem piwa w oczekiwaniu na gwiazdę wieczoru, niż posłuchaniem tego, co ma
do zaoferowania support. Ignorując ten fakt, panowie z Cryptex dali czadu pozytywnie nastrajając na resztę wieczoru.
Niezrażony
dłużącym się w nieskończoność oczekiwaniem (blisko czterdzieści minut) na
występ Enochian Theory
przygotowywałem się na kolejne ciekawe widowisko. Niestety materiał ze świetnej
płyty Life...And All It Entails z
utworami This Aching Isolation,
Hz, The Fire Around the Lotus na czele, tego dnia wypadł po
prostu słabo. Muzykom tej formacji nie da się odmówić chęci i umiejętności, bo
są wyposażeni w jedno i drugie, ale tego wieczoru złożone sekwencje kolejnych
kompozycji były dla nich wyzwaniem nie do pokonania. Nagłośnienie brzmiało
surowo, skądinąd świetny wokal momentami gdzieś uciekał, a sprawy wcale nie
poprawiało brzmienie instrumentów, których nie było widać. O co chodzi? Zespół
tworzy trzech muzyków, ale w studyjnych wersjach utworów pojawia się więcej instrumentów,
które na koncertach próbuje zastąpić komputer. Enochian Theory to formacja o bardzo dużym potencjale i szkoda, że
trudno to było dostrzec podczas tego koncertu.
Po chwili na scenę wcisnęli
się muzycy grupy Threshold. Wcisnęli
się i to w dosłownym rozumieniu tego zwrotu, bo tego wieczoru wszystkie
formacje występowały na malej scenie. Na szczęście Amerykanom udało się
względnie sensownie rozmieścić instrumenty i w typowy dla siebie sposób znaleźć
plusy takiej sytuacji. Już na początku koncertu Damian Wilson stwierdził, że
zaletą grania na tak niskim podeście jest to, że może głęboko spozierać w oczy
osób zgromadzonych w pierwszych rzędach. Muszę się z nim zgodzić, z pewnością
dodaje to uroku całemu przedstawieniu. Muzycy zgrali solidną dawkę kompozycji
pochodzących z March of
Progress, które uważane jest za jedno z ciekawszych
wydawnictw tej grupy. Nie zabrakło jednak starszych utworów takich jak Mission Profile, Pilot Of The Sky Of Dreams, czy Long Way Home. Wszystkie one zabrzmiały
na bardzo wysokim poziomie. Koncert z pewnością należy uznać za udany i to nie
tylko ze względu na świetną formę muzyków i ciekawie zbudowaną setlistę, ale
także za interakcje z publicznością. W pewnym momencie na scenie pojawił się
Prezes Marek Laskowski, który zachęcony przez lidera Threshold poszedł w ślad za nim i skoczył na las wyciągniętych
dłoni.
Warto było wybrać się do
Progresji, warto było doświadczyć tych muzycznych emocji. Szkoda jedynie, że
tak ciekawe wydarzenia nie idą w parze z zainteresowaniem, na które zasługują,
bo mimo świetnej atmosfery i ciekawych zespołów, mała scena i mniej niż
dwieście osób, to chyba trochę za mało. Warszawo, daj z siebie więcej!