sobota, 25 stycznia 2014

The Fauns, Hexvessel, Alcest: Hydrozagadka (23.01.14)


Kiedy w obiegu zaczynają krążyć koncertowe zapowiedzi, niemal od razu wzmaga się fala narzekań. Dotyczą one nie tylko lokalizacji klubu, do której zawsze jest za daleko, ale także pogody, która zawsze jest nieodpowiednia oraz – oczywiście – daty. W związku z tym, niemałym zaskoczeniem było dla mnie ujrzenie gęsto zaludnionej Hydrozagadki podczas czwartkowego, arktycznego koncertu Alcest. Szczęśliwie frekwencja nie była jedynym atutem tego wieczoru.

Koncert mimo naprawdę niesprzyjającej aury zaczął się punktualnie i to o dość wczesnej porze. W okolicach dziewiętnastej trzydzieści na scenie pojawiła się ekipa shoegaze’ujących Brytyjczyków prosto z wyspiarskiej Mekki specyficznego grania – Bristolu. Rozmyte, senne i mocno cukierkowe brzmienia generowane przez muzyków The Fauns i rozmarzone wokale uroczej Alison Garner początkowo wydawały się naprawdę czarujące. Zresztą sam materiał zdecydowanie zyskał podczas odbioru na żywo, stał się bardziej chropowaty, mniej wygładzony w stosunku do nagrań studyjnych. Nie zmieniło to jednak faktu, że w kontekście blisko czterdziestominutowego występu rozwiązania stosowane przez The Fauns stawały się zbyt powtarzalne. W graniu nie brakowało zaangażowania, czy emocji, ale były zbyt jednostajnie opakowane, przez co bardziej nudne niż ciekawe.

Kiedy znajdowałem się na początku swojej koncertowej drogi, to nie zdarzało mi się stawiać pod sceną bez wcześniejszego, dokładnego przestudiowania dokonań każdego z zespołów, który tego wieczoru miał za zadanie odegrać miniaturową sztukę. Z biegiem lat, nie zawsze świadomie, zacząłem odchodzić od tego zwyczaju, co doprowadziło do sytuacji, że supporty zazwyczaj są dla mnie niewiadomą. Tak było też w przypadku Hexvessel. Muszę przyznać, że była to naprawdę dobra  niespodzianka. Twórczość formacji określania jest mianem psychodelicznego folku, który łączy wpływy muzyki lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych oraz etnicznych rozwiązań muzykujących Skandynawów. Na froncie grupy Finów, którzy oprócz standardowych, rockowych instrumentów operują również trąbką, skrzypcami i różnymi przeszkadzajkami, stanął Brytyjczyk, o niemałych umiejętnościach wokalnych. Z tego połączenia powstała intrygująca mieszanka, która świetnie wypada w wersji koncertowej.

Miałem sporo wątpliwości, co do formy Neige’a i całego Alcest. Nowy album – Shelter – pachnie jeszcze świeżością i choć nie można się przyczepić do jakości brzmienia, realizacji, czy wykonania, to zawarte na nim kompozycje pozostawiają pewien niedosyt. Francuzi we wspomnianym wydawnictwie odeszli już całkowicie od mocnych, black metalowych akcentów, pozostawiając wyłącznie shoegaze w czystej postaci. Na szczęście na trasie promującej Shelter uniknęli ogromnego błędu, którym byłoby zagranie wyłącznie nowego materiału. Wymieszana setlista obfitowała w smaczki, których nie dane mi było wcześniej usłyszeć. Oprócz Autre Temps, Là où naissent les couleurs nouvelles, pojawił się też intensywny, Percées de lumière, czy magiczne Sur l'océan couleur de fer i Souvenirs d'un autre monde, a naprawdę udany koncert domknął jeden z ciekawszych, nowych utworów -   Délivrance. Wbrew pozorom kompozycje z Shelter dobrze wypadają na żywo, nie są specjalnie wygładzone i potrafią pozytywnie zaskoczyć swoim koncertowym obliczem. Utwory z wcześniejszych płyt wciąż robią ogromne wrażenie, czarują i przenoszą do Innego Świata wykreowanego przez Neige’a i spółkę.

Koncert z cyklu Shelter Tour to naprawdę świetny, koncertowy początek tego roku. Klub i organizatorzy ponownie stanęli na wysokości zadania, zespoły spisały się świetnie, a frekwencja była zadowalająca i to mimo siarczystego mrozu panującego na zewnątrz. Czego chcieć więcej? Najchętniej to powtórki!