niedziela, 26 października 2014

Michał Gołkowski - Droga donikąd (2014)


wydawnictwo: Fabryka Słów, 2014
ISBN: 978-83-7574-501-6
oprawa: miękka
ilość stron: 361

Doskonale pamiętam swoje pierwsze spotkanie z uniwersum S.T.A.L.K.E.R.a. Podobnie jak w przypadku Michała Gołkowskiego, moja fascynacja tym konkretnym światem zrodziła się za sprawą kontaktu z grą. Choć było (i jest) w niej wiele elementów, które budziły mój wewnętrzny sprzeciw, to jednak klimatu nie można jej odmówić. Później przyszedł czas na spojrzenie na Zonę okiem braci Strugackich, a jeszcze później przez obiektyw Tarkowskiego. Każda z tych produkcji w pewien sposób odcisnęła się na moim postrzeganiu tego zjawiska, dlatego kiedy zatrzymałem się przed witryną księgarni, bo dostrzegłem okładkę z charakterystycznymi, pomarańczowymi elementami, to wiedziałem, że znalazłem coś dla siebie. Broniłem się rękoma i nogami, żeby nie wpakować się w kolejną serię wydawniczą, ale opór okazał się daremny. Na dodatek okazało się, że to nie ja kupiłem książki, a raczej sam zostałem przez nie kupiony. A teraz z wielką przyjemnością, od czasu do czasu przecierając zaparowane szkiełka mojego pegaza, opowiem o Drodze donikąd, czyli książce domykającej historię stalkera Miszy.

Dla stalkerów, których można było poznać w poprzednich książkach Gołkowskiego, życie w Wielkiej Ziemi było niewygodnym tematem. Dla każdego z tych twardych facetów liczyło się tylko to, co dzieje się tu i teraz, a przeszłość pozostawiona była gdzieś w okolicach kordonu otaczającego Zonę. Zresztą nawet po opuszczeniu strzeżonego przez wojskowych terenu, nie było już powrotu do dawnego życia. W końcu wyprawa do Zony jest drogą tylko w jedną stronę. Zatem życiowe historie osobników, których spotkał Misza, pozostawały w sferze domysłów. Niewiele wiadomo było również na temat życia głównego bohatera cyklu, ale zmienia to Droga donikąd. Najnowsza powieść to prequel Ołowianego świtu. Poznajemy w niej Michała - człowieka, którego pod względem powszechnie przyjętych standardów należałoby określić mianem człowieka sukcesu. Ma wszystko na wyciągnięcie ręki: pieniądze, apartamenty, narkotyki, piękne kobiety. Jesteśmy świadkami momentu, w którym dociera do niego, że nie są to wartości, dla których warto żyć, dla których warto byłoby umrzeć. Michał uświadamia sobie, że jego dotychczasowe życie było piekielnie puste i warto byłoby coś z tym fantem zrobić. Wtedy przypomniał sobie o Zonie. Po drodze do punktu docelowego napotkał wiele trudności organizacyjnych i językowych. Jego oczekiwania w stosunku do tej wyprawy starły się z rzeczywistością, ale nawet na moment się nie zatrzymał. W mgnieniu oka z człowieka sukcesu przeistoczył się człowieka bez wartości, dla którego każdy dzień może być ostatnim, a każda chwila jest tą, której warto się chwycić. Po prostu zaczął żyć.

Chciałoby się powiedzieć, że to kolejna, przygodowa historia osadzona w Zonie. W końcu Michał ostatecznie przedziera się przez kordon, przemierza tereny pełne anomalii i mutantów, czy w końcu zdobywa kompanów, razem z którymi od czasu do czasu solidnie obrywa po tyłku. Pewnie sporo i w takim stwierdzeniu prawdy, ale jestem skłonny zaryzykować, że - tak naprawdę - Gołkowski zafundował nam pokrętną historię o samotności, alienacji i prostych wartościach, o których nie wolno nam zapomnieć. Do tego jest to zdecydowanie najlepsza warsztatowo oraz fabularnie powieść, która wyszła spod pióra tego autora. Wystarczy zerknąć na opowiadania, które zarysowują początek Ołowianego świtu, a potem pochłonąć Drogę donikąd pełną bibliofilskich smaczków, żeby zatopić się w różnicy jakościowej. Michał przeistacza się w Kurwę, by ostatecznie zostać Miszą z poprzednich powieści, a czytelnik mu w tym procesie towarzyszy i to nie tylko jako bierny obserwator, ale i aktywny uczestnik. Wspólnie z bohaterem można wchłonąć dużą ilość informacji na temat broni i szeroko pojętych militariów, anomalii i mutantów, czy łamać sobie głowę przy dialogach w obcym języku. Przypisy ratują czytelnikowi skórę, ale jestem przekonany, że nie obędzie się bez zgrzytania zębami przy odrywaniu się od czytania, żeby nadgonić, o czym oni tak naprawdę mówią. Warto tu zaznaczyć, że taki zapis dialogów był ciekawym, ale ryzykownym rozwiązaniem zaproponowanym przez Gołkowskiego. Rozumiem, że taki zabieg miał pogłębić uczucie alienacji Michała i w takiej roli sprawdził się idealnie, ale mniej wytrwałym czytelnikom może nastręczyć trudności.

Jeżeli wciągnął cię Ołowiany świt i Drugi brzeg, to nie możesz przejść obojętnie obok Drogi donikąd. To nie tylko suplement do opowiedzianej przez Gołkowskiego historii stalkera Miszy, ale pełnoprawny produkt, stanowiący fundament całej stalkerskiej przygody Michała, który z warszawskiego apartamentowca wyruszył w Zonę, żeby w końcu zacząć żyć.