piątek, 17 kwietnia 2015

Entropia, Minsk, Floor: Hydrozagadka (13.04.15)

autor: Kuba Sokólski

To nie pierwszy raz, kiedy przy tworzeniu relacji koncertowej wspominam o zdziadzieniu. Moja osoba jest koronnym przykładem tego zjawiska. Zrozumiałe są okoliczności, w których przestaje się czuć potrzebę wyjazdów na muzyczne wydarzenia w innych miastach, zwłaszcza jeśli na miejscu też nie brakuje atrakcji. Jednak sytuacja staje się niepokojąca, kiedy koncert odbywający się tuż obok, nie zawsze stanowi motywację do ruszenia czterech liter poza obręb wygrzanego leża. Ileż to okazji przeszło obok nosa przez takie podejście?! Na szczęście tym razem nie zabrakło mi przekonania, że warto pokonać wewnętrznego dziada i zwyczajowo nie żałuję.

Do klubu dotarłem tuż przed 20. Na progu nie przywitał mnie hałas, który powinien już atakować od strony sceny, dlatego z ulgą stwierdziłem, że nie uronię żadnego dźwięku z występu Entropii. Aż wstyd się przyznać, że mimo ogromnej sympatii do zespołu z Oleśnicy przybyłem na ich koncert po raz pierwszy. Warto pochwalić odwagę zespołu w doborze repertuaru. Jedną z prawd rządzących wszechświatem jest to, że lubimy słuchać rzeczy, które już znamy. Tymczasem Entropia zaserwowała set złożony w ogromnej mierze z jeszcze niewydanych utworów. Jest to jeden z elementów, który utrudnia jednoznaczną ocenę koncertu. Nie sposób określić, czy brzmienie było zamierzone, czy raczej złożyły się na nie warunki klubowe, dyspozycja zespołu oraz pływy mórz i oceanów. Odniosłem wrażenie, że nagłośnienie nie pomagało, ale mimo tego nowości zabrzmiały na tyle ciekawie, że z nieskrywaną przyjemnością dam im szansę, jak już pojawią się w wersji studyjnej. Ciężar i gęsta atmosfera urozmaicona klawiszami i ciekawą manipulacją przestrzenią stała się znakiem rozpoznawczym Entropii i z tych elementów zespół nie zamierza rezygnować, dlatego do czasu premiery drugiego albumu długogrającego możemy spać spokojnie.



Trasa koncertowa projektów Minsk i Floor została oparta na nietypowych zasadach. Żaden z zespołów nie występuje w roli gwiazdy, czy wręcz przeciwnie - formacji wspierającej. Mowa bowiem o tzw. coheadline tour, czyli współpracy na równych warunkach. W trakcie tego przedsięwzięcia zespoły występują w różnej kolejności, zmieniając ją w nieusystematyzowany sposób. Takie rozwiązanie organizacyjne może stanowić o dodatkowej atrakcji samego koncertu, ale w moim przypadku działało na jego niekorzyść. Bardzo chciałem przetestować materiał grupy Minsk i równocześnie bez żalu odpuściłbym występ Floor. Dopiero w klubie okazało się, że tym razem dopisało mi szczęście, bo jako pierwszy wystąpi kwintet z Chicago. Warto zaznaczyć, że na rozpoczęcie tej części koncertu przyszło trochę poczekać, bo muzycy Minska zaczęli znosić pod scenę ogromne ilości sprzętu. Kiedy już uporali się z kwestiami technicznymi i odetchnęli, bo mimo przeciwności losu udało im się dotrzeć do Warszawy, to wieczór nabrał rumieńców. Dało się odnieść wrażenie, że ta lekko zardzewiała konstrukcja potrzebowała kilku chwil, żeby się rozkręcić, bo z każdym kawałkiem wszystkie elementy zaczynały działać coraz lepiej. Ogromne wrażenie robiły aż cztery dość regularnie wykorzystywane mikrofony, a w zasadzie muzycy, którzy nie szczędzili swoich gardeł. Różne barwy głosów i sposoby wykorzystania wokalu świetnie ze sobą współbrzmiały, tworząc efekt znany chociażby z dokonań Neurosis. Mimo dużego zaangażowania w pracę strun głosowych, nie dało się jednak puścić mimo uszu okropnego fałszu, który pojawiał się  w kilku fragmentach koncertu przy względnie czystym głosie. Tych momentów było jednak na tyle mało, że ostatecznie nie zatarły dobrego wrażenia. Było brudno, intensywnie, mocno, a poszczególne kompozycje rozpędzały się niespiesznie w przyjemnie buczący sposób.



Jako ostatnia miejsce na scenie zajęcia formacja Floor, której ostatecznie postanowiłem dać szansę. Trio z Florydy wcale nie wypadło źle. Interesująco pracowała perkusja, a relatywnie skromne instrumentarium z powodzeniem wypełniało przestrzeń klubu. Co ciekawe w muzyce projektu pojawiało się sporo udziwnionych i intrygujących rozwiązań kompozycyjnych, które stanowiły o walorach tego występu (połamanie rytmiczne, ciągoty do drone'u). Całość jednak mnie nie przekonała, dlatego po zasięgnięciu stosownej próbki, postanowiłem zakończyć ten wieczór.



Nie pierwszy raz przekonałem się, że warto odwiedzać Hydrozagadkę. Jest to szczególnie istotne, kiedy za organizację koncertu odpowiada Post-rockPl. Wtedy można liczyć nie tylko na ciekawe projekty, chłodną kontrolę nad sytuacją w klubie i wzorowe podejście do promocji. Pokonałem wewnętrznego dziada i z wielką przyjemnością podładowałem akumulatory koncertowych emocji o mocne, intensywne brzmienia, a także z równie dużym zadowoleniem skreśliłem kolejne projekty z listy zespołów, które chciałem zobaczyć.