sobota, 12 marca 2011

echa Blindead i spółka



...slowly growing in my heart
tension like insanity...



Data: 11 marca 2011
Start imprezy: 18.45
Miejsce: klub Progresja
Wydarzenie: koncert Vidian, Obscure Sphinx, HRV, At the Soundawn, Blindead

Udało się. Po dość nerwowym wyczekiwaniu i wypatrywaniu na horyzoncie okazji do doświadczenia formacji Blindead w projekcji na żywo, nadarzyła się okazja, której nie wypadało zmarnować. Do tego oprócz autorów płyty roku 2010 w kategorii Polska ze Świata Pomiędzy, na dużej scenie Progresji pojawić się miało bardzo ciekawe towarzystwo.

Warto też podkreślić, że w tej relacji - wyjątkowo - narzekać nie będę. O!

Z Progresją zawsze jest tak, że lubi mnie zaskakiwać. Tym razem przywitała mnie wyjątkową punktualnością i - niestety - pustkami. Zdaję sobie sprawę z tego, że był piątek, że klub jest daleko od centrum, że praca/uczelnia też jest ważna albo, że suporty mogą się wydawać mało istotne. Wszystko to rozumiem i biorę pod uwagę...mimo wszystko serce się kraja, kiedy widzi się zespół grający do pustej sali. Na szczęście stan pustki nie okazał się być zjawiskiem permanentnym i stopniowo, w dużym tempie ulegał zmianie. Na korzyść oczywiście.

Vidian. Moje pierwsze starcie na żywo z tą młodą kapelą pochodzącą z Bydgoszczy. Muszę przyznać, że czegoś takiego się nie spodziewałem. Technicznie wypadają bardzo dobrze. Chociaż teraz zastanawiam się czy określenie 'bardzo dobrze', jest adekwatne, bo może warto było by użyć słów silniej nacechowanych. Emocjonalnie, było trochę (podkreślam słowo trochę) gorzej. Nie wiem w jakim stopniu spowodowane to było tym, że głównym powodem mojego przybycia do Progresji była formacja na B, a w jakim to, że Vidian, aż tak do mnie nie trafia. To oczywiście trudno stwierdzić. Pewne jest to, że mieli niesamowite momenty, a na myśl o utworze kończącym ich set jeży mi się włos tu i ówdzie. Pamiętając o tym, że są zespołem, który znajduje się gdzieś na początku swojej muzycznej drogi należy im się ogromny szacunek, za to co już prezentują. Jestem niesamowicie ciekawy w jaki sposób zaprocentuje ich potencjał.

Obscure Sphinx. Byłem ciekawy jakie emocje obudzi we mnie ta formacja. W końcu byłem już pozbawiony efektu zaskoczenia. Zaskoczeniem jest - czy też w moim przypadku była - niezwykle charakterystyczna postać Wielebnej oraz jest sceniczne zachowania (że o wokalu nie wspomnę). Może i nie poczułem się teleportowany do pokoju bez klamek z wygodnymi obiciami na ścianach w kolorze zieleni, gdzieś z Holgerem Nilssonem w sąsiedztwie, ale i tak po raz kolejny miałem okazję poczuć klimat rodem z dokonań Cult of Luna. Bynajmniej to nie zarzut, a porównanie może i banalne, jednak w moim uznaniu trafne. Muzyczna przestrzeń i dźwięki sączące się z pozoru leniwie, mozolnie, ale stale nabierające na sile z czasem zaczynają przytłaczać. Do zestawu dorzucając jeszcze wokal. Czego chcieć więcej? Oprócz kolejnych koncertów, to chyba tylko jak najszybszej premiery debiutanckiego krążka.

HRV. Długo zastanawiałem się jak ugryźć ten projekt w tej relacji. Nie udało mi się dojść do konstruktywnych wniosków, a że staram się zawsze podkreślać pozytywy wszelkich ludzkich przejawów kreatywności, więc ograniczę się do niezbędnego minimum. Projekt, który bynajmniej nie jest moją bajką. A skoro już o bajkach mowa, to dźwięki płynące ze sceny bardziej pasowałyby do ekranizacji twórczości braci Grimm niż produkcji Disneya. Abstrahując od HRV nie do końca rozumiem obecność na koncertach formacji, które odbiegają stylistycznie od pozostałych zespołów. Cóż taka polityka. Starałem się nie przeszkadzać tym, którym się podobało.

At the Soundawn. Formacja z Włoch, której dokonania znałem dość pobieżnie, ale oceniałem je bardzo pozytywnie. Wczorajszy koncert bynajmniej tych odczuć nie zmienił. Panowie zaprezentowali ciekawe podejście do muzyki. Duży profesjonalizm. Pojawiło się swojskie 'na zdrowie', które (jakże by inaczej) można sobie zaskarbić względy polskiej publiczności. Oprócz podejścia do muzyki, ciekawy również był wygląd sceniczny, kompletnie nie pasujący do muzyki. Dobrze dopasowane spodnie, koszula wpuszczona w spodnie (sic!) - oj niepozornie wyglądał ten wokalista, niepozornie, a umiejętności posiada nie małe. Dobrze brzmiące czyste partie wokalne, a i te mocniejsze (dużo mocniejsze) elementy wypadały równie dobrze. Co jeszcze warto podkreślić? Jednoosobową sekcję dętą! Bardzo ciekawie wykorzystana trąbka. Może nie miała aż tak ogromnego znaczenia dla brzmienia całości, ale świetnie to brzmienie uzupełniała. Bardzo ciekawy element, bardzo ciekawego występu. Szkoda, że tak krótko, ale lepszy niedosyt niż...

Blindead. Bardzo się cieszyłem kiedy dotarła do mnie wiadomości o warszawskim koncercie formacji z Gdyni. W końcu mojemu pierwszemu odsłuchaniu płytki Afliction... towarzyszyły ogólnoustrojowe ciary...Wystarczyło pielęgnować w sobie to uczucie oczekiwania i po cichu liczyć na to, że ten niesamowity ładunek emocjonalny na żywo wybuchnie z jednakową mocą. W trakcie strojenia, wśród wielu mniej lub ważnych słów z wyryły mi się w pamięci zaledwie trzy z nich: niech będzie magicznie. Było. Ziemia się zatrzęsła, a ja odpłynąłem do świata dźwięków i emocji. Miałem też okazję udowodnić sobie, że głowę mam nie tylko po to, żeby deszcz nie padał mi do szyi. Gdzieś kołatał się zarzut, że granie płyty w całości mija się z celem. A gdzie tam! Nawet przez chwilę nie poczułem, że to jest cała płyta. To jedna, niesamowita opowieść i zbrodnią byłoby jej rozerwanie. Oczywiście nawet czytając książkę czasami warto przekartkować dany rozdział dwa - trzy razy, zerknąć na ostatnie kartki, czy wrócić do tych początkowych, ale najlepiej smakuje całość pożarta od deski do deski. Tak też jest z ostatnim krążkiem Blindead i ja jestem wdzięczny, że miałem okazję doświadczyć go na żywo i wykrzyczeć kilka z tych niesamowitych tekstów. Obudziłem się po ponad godzinie z obolałą, wcześniej wspomnianą szyją i niedosytem, również wcześniej wspomnianym.