niedziela, 14 sierpnia 2011

echa Open Mind Fest VI

Data: 13 sierpnia 2011
Start imprezy: 15.00
Miejsce: Fonobar
Wydarzenie: Open Mind Fest VI

‘Większość Twoich relacji zaczyna się od narzekań’ – zwykło się mówić, o tym co umieszczam w dziale koncertowe echa, czy prezentuję na antenie. Musiałem to stwierdzenie skonfrontować z rzeczywistym stanem rzeczy, po czym nie wypada mi się nie zgodzić z tym powszechnie funkcjonującym poglądem. Tym razem – trochę na przekór teorii głoszącej, że lepiej nie mówić nic jeśli się nie ma za wiele do powiedzenia – zacznę od weather talk.

Chyba nie muszę nikogo przekonywać, że w tegorocznym okresie letnio-wakacyjnym trudno nadążyć za aurą. W przypadku Open Mind Festu pogoda była tym aspektem, który wypalił w 100%. Było ciepło i przyjemnie, zatem nic nie stało na przeszkodzie, żeby zgodnie z przeznaczeniem wykorzystać fonobarowe leżaki, hamaki i inne ogrodowe atrakcje.

Patrząc w niebo można było przypuszczać, że los sprzyja organizatorom, a wszystkie czarne chmury przeniosły się gdzie indziej. Nie tym razem. Akustyk zaginął (na szczęście potem się odnalazł!), rozkład jazdy się rozsypał, a frekwencja była średnia. Wydawało mi się też, że stoisk z atrakcjami miało być więcej. Są rzeczy, które da się przewidzieć (śmierć, podatki i to że nie wyjdziemy z grupy na Euro) i są rzeczy nieprzewidywalne, dlatego trzeba wykazać się pewną dozą zrozumienia i docenić to, że są ludzie, którym chce się działać i takie wydarzenia organizować (mimo niedociągnięć).

Zadbano o strawę dla ciała: oprócz trunków wielorakich, pojawiły się też posiłki zarówno dla mięso- i roślinożerców. Gest w stronę miłośników zieleniny na talerzu to coś, co wcale często się nie pojawia, a jest zdecydowanie miłą odmianą dla standardowej koncertowej zapiekanki, czy pizzy z bliżej nieokreśloną zawartością.

Pojawiła się też strawa dla ducha, czyli muzyka, na którą wszyscy czekali. Na początek zespół Endless Quest, czyli młoda stażem formacja poruszająca się w rejonach szeroko pojętego rocka. Występ poszedł im całkiem sprawnie, a w tej skrótowej relacji na podkreślenie zasługuje ciekawy wokal. Zastanawia mnie tylko ile w nim umiejętnego wykorzystania aparatu mowy, a ile niszczenia wcześniej wspomnianego. Funktor, czyli zespół numer dwa, to dopiero było coś. Nie sposób nie wspomnieć o wyglądzie scenicznym tej sympatycznej bandy. Abstrakcyjne stroje, pozytywna atmosfera, muzyka trudna do zdefiniowania z dużą ilością energii i coś co mnie zawsze cieszy - dęciaki. Z trzecią formacją miałem już przyjemność. Fractal to jak określają go sami zainteresowani zespół tworzący psychocore. Ciekawe, mocne brzmienie kojarzące się z pierwszymi dokonaniami Korna. Zmiana wokalisty też chyba wyszła chłopakom z Radomia na plus. Nie byłbym sobą, gdybym pominął postać gitarzysty tej formacji – Kellera. Dlaczego? Bo ów dżentelmen w wolnym czasie zajmuje się tworzeniem masek, w których później pojawia się na scenie. Trzeba dodać, że wychodzi mu to wyjątkowo dobrze - tworzenie masek i pojawianie się na scenie. Aż dziw, że mi się podobało! Czwarty zespół to Venflon, ciężki rock z grunge’owym brudem. Takie granie zdecydowanie może się podobać i wygląda na to, że się podobało, o czym świadczyła zabawa pod sceną, gdzie w konkursie na największego wariata można było dostać płytę zespołu.

Venflon po bisie zszedł ze sceny, a wszyscy zgromadzeni na terenie Fonobaru musieli wykonać w tył zwrot. Dlaczego? Żeby popatrzeć na grupę Superflame zajmującą się tańcem z ogniem. Przyznam szczerze, że czekałem na ten występ z dwóch powodów. Po pierwsze nigdy czegoś takiego nie widziałem, po drugie przyglądałem się ich próbom i wrodzona skłonność do podziwiania makabry podpowiadała mi, że może być ciekawie. Po raz kolejny tego dnia miałem wrażenie, że nie wszystko idzie zgodnie z planem, ale całość oceniam jak najbardziej na plus, bo był to pokaz miły dla oka.

Na muzyczne zakończenie tego dnia został jeszcze tylko zespół Strajk. Trzech niepozornie wyglądających panów, którzy zafundowali mi podróż do lat młodzieńczych, w których to sąsiad pożyczył mi pudełko z kasetami polskich punkowych zespołów. Zresztą pod fonobarową sceną pojawili się osobnicy doskonale pamiętający tamte nagrania i tamten czas. Czas buntu przeciwko systemowi oczywiście.

Festiwal Otwartego Umysłu z założenia miał być wydarzeniem muzycznym, zahaczającym o różnorodne gatunki i podejścia do tworzenia. To się bez wątpienia udało. Zwyczajowo zabrakło ludzi i punktualności, ale zaobserwowane niedociągnięcia ratowała dobra pogoda i radosna atmosfera pikniku. Kolejny Open Mind Fest? Czemu nie!