Rok 2013 zapowiada się ciekawie nie tylko ze względu na płytowe premiery, ale także ze względu na koncerty. Odwiedziny kraju nad Wisłą zapowiadają uznane europejskie i światowe marki, co niewątpliwie cieszy każdego zjadacza muzycznego chleba. Nie warto jednak ignorować poczynań rodzimych zespołów. Przynajmniej ja nie mam zamiaru.
Koncertowe
opowieści zwyczajowo zaczynam od treści związanej bardziej z podróżą do klubu
niż z samą muzyką lub od przemyśleń okołomuzycznych. Tym razem mimo drobnych
trudności ze znalezieniem klubu obeszło się bez przygód. Może to i lepiej? Nie
będę też narzekał na frekwencję i/lub godzinę rozpoczęcia koncertu, a co mi
tam, niech stracę. Choć wracając do samego klubu, to wydaje mi się, że
przydałby mu się nieco większy szyld i to nie tylko ze względu na odwracające
uwagę sąsiedztwo w postaci pewnego Pure Baru.
Zatem
- prawie - od razu przejdę do rzeczy: 06.02.13 w klubie Sztuki&Sztuczki
odbył się koncert projektu Stardust Memories. Rzeczona formacja ma
na swoim koncie wydaną w ubiegłym roku EPkę,
na której znaleźć można sześć kompozycji, jednak tego wieczoru można było
usłyszeć aż szesnaście utworów! Ktoś mógłby spytać cóż to za sensacja, kiedy
nie gra się autorskich numerów? Otóż może i trudno to sensacją nazwać, ale z
pewnością Stardust Memories należy
się uznanie za tak daleko posunięte modyfikacje w konstrukcji poszczególnych
utworów, że brzmią one jak pisane pod tych muzyków. Blur, Kasabian, Justyna Steczkowska? Nieistotne, bo
wszystkie dźwięki płynące ze sceny pokryte były grubą warstwą gwiezdnego pyłu
brzmiąc odmiennie i niezwykle charakterystycznie.
Na
scenie pojawiło się dużo instrumentów, które momentami zdawały się przeszkadzać,
ale nie ze względu na brzmienie, a na ograniczone miejsce. Wokalistka –
Magdalena Jobko – oprócz śpiewu miała okazję sprawdzić swoje umiejętności gry
m.in. na basie, świetnie zabrzmiała mandolina, równie dobrze gitara Maćka Bąka,
perkusista zdawał się wystawiać na próbę nie tylko pozostałych członków
zespołu, ale także gorzej dysponowany sprzęt. Niestety – prawdopodobnie ze
względu na akustykę klubu – brzmienie skrzypiec zbyt często się gubiło.
W
scenicznych działaniach zespołu dało się wyczuć specyficzną chemię. Było widać,
że wspólna gra sprawia im ogromną frajdę. A w takim wypadku nie można wyjść z
koncertu niezadowolonym, choć może chciałoby się więcej i więcej… W każdym
razie w kieszeni zostało mi jeszcze trochę gwiezdnego pyłu, może starczy do
następnego razu.