niedziela, 2 lutego 2014

Muzyczne podsumowanie roku 2013, część druga.




III. Świat

W wielu podsumowaniach – a może bardziej na ich zapleczu – wspomina się, że miejsca w czołówce zajmują przede wszystkim albumy wydane z końcem danego roku. Nie wiem na ile świadomie, ale kolejny raz miałem przyjemność stanąć okoniem i stworzyć listę rewelacyjnych wydawnictw, wśród których aż sześć wydanych zostało przed końcem lutego 2013, a żadna nie później niż w trzecim kwartale. Wniosek jest prosty – był to niezwykle intensywny i pełen muzycznych atrakcji rok, który zaczął się wyjątkowo dobrze. Czy nadciągające miesiące będą miały potencjał by jeszcze bardziej podnieść poprzeczkę? Szczerze wątpię, ale już nie mogę się doczekać, żeby przekonać się o tym na własnej skórze. Zanim to jednak nastąpi zapraszam do zapoznania się z dziesiątką najciekawszych zagranicznych wydawnictw 2013 roku.


10. Jesu - Every Day I Get Closer To The Light From Which I Came to świetny powrót Justina Broadricka. Po niezbyt udanym, zbyt jasnym i złagodzonym brzmieniu zawartym na poprzedniej płycie – Ascension, przyszła pora na zwrot ku korzeniom. Zeszłoroczny album to piękne nawiązanie do brudnych dźwięków płynących z pierwszych płyt projektu jesu.


09. Nick Cave and The Bad Seeds Push the Sky Away to z pewnością płyta, której obecność w takim zestawieniu może zdziwić. Długo opierałem się przed sięgnięciem po najnowsze wydawnictwo Nicka, ale zakochałem się w nim od pierwszego odsłuchu. Z jednej strony jest to muzyk zawieszony w czasie, który siłą rzeczy pełnymi garściami czerpie ze swoich niemałych doświadczeń, ale mimo tego nie stroni od nowych pomysłów i rozwiązań, co sprawdza się idealnie. Do tego utwór tytułowy jest dla mnie najlepszym muzycznym motywatorem 2013 roku.


08. Agnes ObelAventine to niezwykle klimatyczna, wyciszona opowieść pełna magicznych dźwięków instrumentów smyczkowych, nastrojowego fortepianu i kojącego, niezwykle plastycznego wokalu, w którym można się zatracić. Nieoczekiwanie okazało się, że w muzycznym świecie istnieje kolejny, piękny przykład na to, że do zrobienia wrażenia nie trzeba od razu ściany wzmacniaczy lub orkiestry symfonicznej, a wystarczy świadoma kreacja i umiejętność manipulowania emocjami.


07. Ólafur Arnalds For Now I Am Winter. to cudowna wypadkowa muzyki ambientowej, chłodnej elektroniki, neoklasycyzmu, czy nawet popu, z dodatkiem światła i nostalgii, polana tym szalenie charakterystycznym i niezwykle pożądanym, islandzkim sosem. Zaskakująca i nowa, ale wciąż nasycona typowymi dla Arnaldsa motywami, stanowi idealny środek łagodzący wszelkie dolegliwości.


06. Steven WilsonThe Raven That Refused to Sing (and Other Stories). Steven Wilson ponownie pokazał, że potrafi oczarować i to nie tylko wzruszającym, stonowanym nastrojem, ale także przypomnieniem świetnych, instrumentalnych i szalenie dynamicznych zagrywek sprzed lat w najlepszej możliwej odsłonie.


05. Sigur RósKveikur. Nie spodziewałem się, że do tego stopnia będę miał okazję rozpłynąć się pod wpływem dźwięków generowanych przez Sigur Rós. Na przykładzie Kveikur na nowo mogłem odkryć wszystkie walory tej grupy i przy okazji zachłysnąć się nie tylko nowym, rewelacyjnym wydawnictwem, ale inaczej spojrzeć również na starsze dokonania Jonsiego i spółki.


04. KarnivoolAsymmetry to nieoczekiwana, nieoczywista i przede wszystkim świetnie odegrana, muzyczna opowieść. Nie brakuje w niej hipnotycznych, delikatnych rozwiązań, prostych, przyjemnych melodii, ale dużą rolę odgrywają także najeżone, przesterowane dźwięki, połamana sekcja rytmiczna, tony muzycznego brudu I intrygujących szumów. To także powód do dumy i to nie tylko dla Karnivool, ale dla całej niesamowitej i coraz śmielej sobie poczynającej w świecie, australijskiej, muzycznej rodziny.


03. Our Ceasing VoiceThat Day Last November. Muzykom z Our Ceasing Voice po raz kolejny udało się stworzyć niesamowitą, niezwykle szczerą historię z gatunku tych, które tak naprawdę nigdy się nie kończą i choć od czasu do czasu jestem zmuszony oderwać się od That Day Last November, to nie jestem w stanie wyprzeć z siebie emocji, które towarzyszą słuchaniu tego albumu, zresztą wcale nie mam na to ochoty.


02. Cult of Luna - Vertikal. Płyta swobodnie płynie, nęci gęstym klimatem i nie pozwala się oderwać. Jest też świetnym przykładem tego, jak można nagrać wyśmienity album, który choć opowiedziany przy użyciu podobnych środków, to różni się od poprzednich wydawnictw. Jedna z lepszych pozycji z gatunku ciężkiego grania w kilku ostatnich miesiącach, która stawia do pionu wszystkich potencjalnych konkurentów.


01. The Black Heart RebellionHar Nevo to świetny, pełen ukrytych znaczeń album, z którego aż wylewają się muzyczne smaczki. To szamańska perełka ze starego, zapomnianego lasu rodem z Labiryntu Fauna Guillermo del Toro, czy grafik Jona Avona. To także niezwykle emocjonalna podróż zwieńczona utworem, który śmiało można umieścić na równi z materiałem z EP Afterlife od Amenra, The Final Truth od Lunatic Soul, czy Away od Neurosis. Obok tej płyty nie można przejść obojętnie.


Stworzenie listy wyłącznie dziesięciu ubiegłorocznych płyt było szalenie trudnym wyzwaniem. Jednak ograniczenie się do wymienienia tylko takiej puli tytułów byłoby szaleństwem samym w sobie, bo – przypomnę raz jeszcze dla żyjących w innej rzeczywistości – pod względem muzycznym był to zadziwiająco dobry rok.

W zasięgu pojawiło się kilka bardzo udanych, wyciszonych opowieści z krainy kojarzonej z post-rockiem i ambientem. W takiej liście koniecznie trzeba wspomnieć o albumie grupy LocomotoraThis Very Holding Back, który tak pięknie nawiązuje do twórczości Franza Kafki. Warto też przypomnieć płytę Doreny - Nuet, EPkę CUTEThe Sileni Cry, a także wydawnictwa Hammock (Oblivion Hymns), The Echelon Effect (Atlantic), Nilsa Frahma (Spaces) oraz Explosion In The Sky & Davida Wingo (Prince Avalanche).


Oczywiście nie zabrakło również propozycji z mocniejszym akcentami, które należałoby wtłoczyć do post-metalowej przegródki z domieszką międzygatunkowych naleciałości. Warto przytoczyć chociażby kolejny album Year of no Light (Tocsin), tytułowe wydawnictwo Kokomo, zaskakujace Consciousness Removal Project (Tacit), czerpiące z Lovecrafta Autism (The Crawling Chaos), czy wyposażone w krzykaczy: Mouth of the Architect (Dawning), Rosetta (The Anaesthete), suplementujące album długogrający Vertikal II od Cult of Luna oraz buntowniczy materiał od A storm of Light (Nations to Flames).


W zestawieniu warto też odrębnie wymienić krążki połamane rytmicznie. W takiej kategorii trzeba wspomnieć o naprawdę dobrej płycie formacji Leprous (Coal), EP australijskiego Tangled Thoughts of Leaving (Failed by Man and Machine), udziwnionym albumie Ihsahna (Das Seelenbrechen), a także o nieoczekiwanym przeze mnie, ale jednak ciekawy wydawnictwie Exivious (Liminal).


Nieco miejsca muszę poświęcić też płytom, które nie spełniły pokładanych w nich oczekiwań. Jednym z takich albumów jest muzyczny debiut projektu Palms. Jest to muzyczna wypadkowa doświadczeń, fascynacji i talentów muzyków grupy Isis i Chino Moreno. Płyta już na etapie wstępnych planów budziła wielkie zainteresowanie, tuż po jej wydaniu ciśnienie zdecydowanie opadło, a my możemy cieszyć się ciekawym tworem muzycznym, w którym niestety brakuje trochę Isis i Chino z pierwszych płyt Deftones. Podobne odczucia pojawiają się w kontekście najnowszej produkcji od God Is An Astronaut. Oczywiście nie mogę powiedzieć, że jest to zły album, bo teraz zwyczajnie się takich nie robi. Natomiast brakuje mi w nim rozwiązań rodem z wcześniejszych wydawnictw. Skład się rozrósł, pojawiło się dużo zbędnych elementów takich jak np. przetworzone wokale. Trudno też mówić o spełnieniu oczekiwań, kiedy na myśl przychodzi Blackfield. Na szczęście zaangażowanie w działalność tego projektu odpuściłem sobie już przy trzecim albumie, więc poziom treści na czwórce specjalnie mnie nie zmartwił.


Nie byłbym sobą, gdybym do podsumowania nie wplótł trochę dziwności. Z tego względu przypominam, o trochę zapomnianym wydawnictwie, na które również warto zwrócić uwagę. The Big Dream to drugi album mistrza pokręconych filmów. Da się tu odnaleźć masę rozwiązań dźwiękowych, które dominowały w tle produkcji filmowych Davida Lyncha i choć The Big Dream jest propozycją od amatora to nie ma tu miejsca na amatorszczyznę. To bardzo ciekawa, klimatyczna i szalenie charakterystyczna historia, którą warto jest przyswoić.

Na koniec muszę wspomnieć o dwóch ciekawych płytach muzycznych legend. Na rynku wydawniczym ponownie zameldowały się grupy Deep Purple i Black Sabbath. Po oba albumy z pewnością warto jest sięgnąć, żeby powspominać dawne muzyczne czasy i zasłuchać się w przeszłości. Oczywiście krążki trzymają zadowalający poziom, ale brakuje w nich powiewu świeżości. Należy sobie postawić pytanie, czy brak innowacji stanowi problem przeszkadzający w cieszeniu się wspomnianymi albumami. Odpowiedź jest prosta i konkretna – zdecydowanie nie.



IV. Koncerty

Rok 2013 był również ciekawym okresem jeżeli chodzi o okazje do spełniania koncertowych marzeń. Udało mi się doświadczyć na żywo formacji takich jak Leech, Ef, Kwoon, Neurosis, ponownie podziwiać Blindead, Riverside czy sleepmakeswaves, zadumać nad akustyczną Anathemą i Antimatter, czy zapatrzeć w wizualizacje od The Ocean

Był to też kolejny rok, w którym świetnie zaprezentował się klub Hydrozagadka, gromadząc sporą publiczność na kilku naprawdę świetnych koncertach. Choć lokalizacja nie rozpieszcza, a i można mieć uwagi do kwestii estetycznych, to wszystkie niedostatki wynagradza z nawiązką organizacja wydarzeń. W tej samej materii wyjątkowo dobrze wypadł również klub Basen, któremu życzę jak najlepiej, bo ma wszystko, czego tylko trzeba, żeby stać się jedną z częściej odwiedzanych koncertowych miejsc Warszawy.

Poniżej prezentuję, jak zwykle mocno subiektywne zestawienie najciekawszych koncertów 2013, na jakie miałem okazję się doczłapać.

05. Gojira: klub Stodoła (05.08.2013): krótki i intensywny pokaz naprawdę wysokich umiejętności technicznych Francuzów kolejny raz wywarł na mnie ogromne wrażenie. Jest to jeden z nielicznych projektów, który na żywo brzmi w jakości podobnej, o ile nie lepszej niż w wersji studyjnej. Na dodatek niewątpliwym walorem tego wydarzenia był perkusista pływający na desce pośród fal z uniesionych rąk stłoczonych pod sceną fanów.

04. Neurosis: klub Proxima (30.06.2013): Steve von Till i spółka zaproponowali intensywny, hałaśliwy, transowy pokaz mrocznych przemyśleń. Rozbrzmiały starsze kompozycje, ale nie zabrakło też nowości z utworami At the Well, czy Bleeding the Pigs na czele. Co więcej, trzeba podkreślić, że utwory z Honor Found in Decay świetnie wypadają na żywo, zaklinają album i dodają mu uroku.

03. Ef: klub Hydrozagadka (07.11.2013): W żadnym aspekcie tego wydarzenia nie dano mi powodu do zawodu. Zaczęło się naprawdę dobrze od świetnego Delusions of Grandeur, nie zabrakło oczywiście innych, nowych kompozycji pokroju Yield, heart. Yield!, czy Lake Vaetten, jednak najbardziej cieszyły utwory z przeszłości w tym fenomenalny Final Touch / Hidden Agenda i kończący koncert Tomorrow my friend…. Poszczególne kompozycje oprócz tony klimatu i dobrej formy muzyków (mimo ostatniego koncertu na trasie) zawierały także świetną grę świateł, która w połączeniu z dobrym nagłośnieniem, świetną pracą poszczególnych instrumentów: perkusji, trzech (!) gitar, basu i różnego rodzaju udziwniaczy robiła ogromne wrażenie.

02. Kwoon: klub Hydrozagadka (24.10.2013): Można było zakładać, że muzycy zaczną stopniowo dozować wrażenia, by w końcu zaserwować najbardziej wyczekiwane kompozycje. Nic bardziej mylnego! Francuzi nie mieli zamiaru brać jeńców i trochę filmowo zaczęli od trzęsienia ziemi, żeby później wznieść się na niewyobrażalnie wysokie, emocjonalne rejestry. Pierwszym utworem był fenomenalny, szalenie plastyczny i aktorski w artrockowym stylu, Schizophrenic. Pojawił się też świetny Wark, intensywny Emily Was A Queen, czy magiczny I Lived on the Moon. Koncert zwieńczył bis w postaci Frozen Bird, którego ostatnia, minimalistyczna część, została odśpiewana wspólnie przez cały zespół. 

01: Leech: klub Hydrozagadka (25.03.2013): Muzycy Leech zaproponowali, zgromadzonym tego wieczoru w klubie, podróż kosmicznym statkiem, w którym aż roi się od światełek, rozbłysków i bliżej niezidentyfikowanych odgłosów. Podróż pełną wrażeń, emocji i świetnej muzyki. Chciałoby się jeszcze raz, a skoro szlak do Polski już został przetarty, to mam nadzieję, że będą okazje do powtórek.


V. Oczekiwania

Oczekiwania to zawsze kłopotliwa sprawa. Mam nadzieję, że nie jesteście zaskoczeni takim stwierdzeniem! Wystarczy wspomnieć wydarzenia (premiery, koncerty), których tak intensywnie się wypatrywało, które jeszcze przed realnym spełnieniem, były odgrywane w głowie nieskończoną ilość razy. Rzeczywistość nie zawsze wytrzymuje starcie z wyobrażeniami, dlatego też staram się nie wyczekiwać, a raczej przyjmować, to co przyniesie muzyczny świat. Nie zawsze jestem w takim postanowieniu konsekwentny, dlatego pozwolę sobie na kilka rozważań dotyczących muzycznej przyszłości.

Tekst wyprzedziła już premiera czwartego studyjnego krążka Alcest Shelter, jak i koncert promujący ten album, dlatego ten wątek odpuszczę. Na horyzoncie czai się kilka ciekawych premier. Na rodzimym poletku warto wypatrywać nowego wydawnictwa grupy Lebowski, Frozen Lakes, Lunatic Soul (!), Tune,  EP zaprzyjaźnionego z I’m Stuck Between zespołu HOAP, a także kolejnych solowych nowości od muzyków Letters from Silence, czyli Maćka Bąka i Wawrzyńca Dąbrowskiego. Nad solowym album pracuje też Artur Rojek, który nie tak dawno zakończył swoją wieloletnią współpracę z Myslovitz.

Na rynkach zagranicznych z pewnością nie zabraknie ekscytujących nowości. Albumami długogrającymi uraczyć mają nas formacje Crib45 i Agalloch, a EPkę szykuje junius. Pięknie zapowiada się także produkcja projektu Nyctalgia. Dodatkowo pojawi się także okazja do spełnienia jednego z moich koncertowych marzeń, czyli możliwość zobaczenia na żywo Cult of Luna. Standardowo w takim miejscu warto jest się też rozmarzyć nad wciąż nieuchwytnym albumem Tool, czy A Perfect Circle, ale kto wie, może tym razem się uda?


VI. Podsumowanie

Tak moi drodzy to już koniec. Przyznam się, że choć planowałem brak ograniczeń podczas pisania tego tekstu, to jego rozmiar i mnie zaskoczył. Patrząc na podsumowania poprzednich lat dochodzę do wniosku, że dużo się tu zmieniło, zarówno jeżeli chodzi o dostęp do muzyki, jak i sposób opowiadania o niej. Niewątpliwie są to zmiany na lepsze.

2013 rok był naprawdę niezwykłym czasem i trochę trudno jest mi go opuszczać. Często błądzę po przeszłości, więc wiem, że i do tego okresu będę niejednokrotnie wracał. Teraz jednak przyszła już pora na opuszczenie przyłbicy i wyjście naprzeciw kolejnym starciom i wyzwaniom.

Dziękuję, że wytrwaliście! Na koniec playlista zjawisk muzycznych 2013 roku - świat.