III. Świat
W
wielu podsumowaniach – a może bardziej na ich zapleczu – wspomina się, że
miejsca w czołówce zajmują przede wszystkim albumy wydane z końcem danego roku.
Nie wiem na ile świadomie, ale kolejny raz miałem przyjemność stanąć okoniem i
stworzyć listę rewelacyjnych wydawnictw, wśród których aż sześć wydanych
zostało przed końcem lutego 2013, a żadna nie później niż w trzecim kwartale.
Wniosek jest prosty – był to niezwykle intensywny i pełen muzycznych atrakcji
rok, który zaczął się wyjątkowo dobrze. Czy nadciągające miesiące będą miały
potencjał by jeszcze bardziej podnieść poprzeczkę? Szczerze wątpię, ale już nie
mogę się doczekać, żeby przekonać się o tym na własnej skórze. Zanim to jednak
nastąpi zapraszam do zapoznania się z dziesiątką najciekawszych zagranicznych
wydawnictw 2013 roku.
10. Jesu - Every Day I Get Closer To The Light From Which I Came to świetny powrót Justina Broadricka. Po niezbyt udanym, zbyt jasnym i złagodzonym brzmieniu zawartym na poprzedniej płycie – Ascension, przyszła pora na zwrot ku korzeniom. Zeszłoroczny album to piękne nawiązanie do brudnych dźwięków płynących z pierwszych płyt projektu jesu.
09.
Nick Cave and The Bad Seeds – Push the Sky Away to z pewnością płyta,
której obecność w takim zestawieniu może zdziwić. Długo opierałem się przed
sięgnięciem po najnowsze wydawnictwo Nicka, ale zakochałem się w nim od
pierwszego odsłuchu. Z jednej strony jest to muzyk zawieszony w czasie, który
siłą rzeczy pełnymi garściami czerpie ze swoich niemałych doświadczeń, ale mimo
tego nie stroni od nowych pomysłów i rozwiązań, co sprawdza się idealnie. Do
tego utwór tytułowy jest dla mnie najlepszym muzycznym motywatorem 2013 roku.
08.
Agnes Obel – Aventine
to niezwykle klimatyczna, wyciszona opowieść pełna magicznych dźwięków
instrumentów smyczkowych, nastrojowego fortepianu i kojącego, niezwykle
plastycznego wokalu, w którym można się zatracić. Nieoczekiwanie okazało się,
że w muzycznym świecie istnieje kolejny, piękny przykład na to, że do zrobienia
wrażenia nie trzeba od razu ściany wzmacniaczy lub orkiestry symfonicznej, a
wystarczy świadoma kreacja i umiejętność manipulowania emocjami.
07.
Ólafur Arnalds – For
Now I Am Winter. to cudowna wypadkowa muzyki ambientowej, chłodnej
elektroniki, neoklasycyzmu, czy nawet popu, z dodatkiem światła i nostalgii,
polana tym szalenie charakterystycznym i niezwykle pożądanym, islandzkim sosem.
Zaskakująca i nowa, ale wciąż nasycona typowymi dla Arnaldsa motywami, stanowi
idealny środek łagodzący wszelkie dolegliwości.
06. Steven Wilson – The
Raven That Refused to Sing (and Other Stories). Steven Wilson ponownie pokazał, że potrafi oczarować
i to nie tylko wzruszającym, stonowanym nastrojem, ale także przypomnieniem
świetnych, instrumentalnych i szalenie dynamicznych zagrywek sprzed lat w
najlepszej możliwej odsłonie.
05.
Sigur Rós – Kveikur.
Nie spodziewałem się, że do tego stopnia będę miał okazję rozpłynąć się pod wpływem
dźwięków generowanych przez Sigur Rós.
Na przykładzie Kveikur na nowo mogłem
odkryć wszystkie walory tej grupy i przy okazji zachłysnąć się nie tylko nowym,
rewelacyjnym wydawnictwem, ale inaczej spojrzeć również na starsze dokonania
Jonsiego i spółki.
04.
Karnivool – Asymmetry
to nieoczekiwana, nieoczywista i przede wszystkim świetnie odegrana, muzyczna
opowieść. Nie brakuje w niej hipnotycznych, delikatnych rozwiązań, prostych,
przyjemnych melodii, ale dużą rolę odgrywają także najeżone, przesterowane
dźwięki, połamana sekcja rytmiczna, tony muzycznego brudu I intrygujących
szumów. To także powód do dumy i to nie tylko dla Karnivool, ale dla
całej niesamowitej i coraz śmielej sobie poczynającej w świecie,
australijskiej, muzycznej rodziny.
03. Our Ceasing Voice – That
Day Last November. Muzykom z Our
Ceasing Voice po raz kolejny udało się stworzyć niesamowitą, niezwykle
szczerą historię z gatunku tych, które tak naprawdę nigdy się nie kończą i choć
od czasu do czasu jestem zmuszony oderwać się od That Day Last November,
to nie jestem w stanie wyprzeć z siebie emocji, które towarzyszą słuchaniu tego
albumu, zresztą wcale nie mam na to ochoty.
02.
Cult of Luna - Vertikal. Płyta swobodnie płynie, nęci gęstym
klimatem i nie pozwala się oderwać. Jest też świetnym przykładem tego, jak
można nagrać wyśmienity album, który choć opowiedziany przy użyciu podobnych
środków, to różni się od poprzednich wydawnictw. Jedna z lepszych pozycji z
gatunku ciężkiego grania w kilku ostatnich miesiącach, która stawia do pionu
wszystkich potencjalnych konkurentów.
01. The Black Heart Rebellion – Har Nevo to
świetny, pełen ukrytych znaczeń album, z którego aż wylewają się muzyczne
smaczki. To szamańska perełka ze starego, zapomnianego lasu rodem z Labiryntu
Fauna Guillermo del Toro, czy grafik Jona Avona. To także
niezwykle emocjonalna podróż zwieńczona utworem, który śmiało można umieścić na
równi z materiałem z EP Afterlife od Amenra, The Final Truth
od Lunatic Soul, czy Away od Neurosis. Obok tej płyty nie
można przejść obojętnie.
Stworzenie
listy wyłącznie dziesięciu ubiegłorocznych płyt było szalenie trudnym
wyzwaniem. Jednak ograniczenie się do wymienienia tylko takiej puli tytułów
byłoby szaleństwem samym w sobie, bo – przypomnę raz jeszcze dla żyjących w
innej rzeczywistości – pod względem muzycznym był to zadziwiająco dobry rok.
W
zasięgu pojawiło się kilka bardzo udanych, wyciszonych opowieści z krainy
kojarzonej z post-rockiem i ambientem. W takiej liście koniecznie trzeba
wspomnieć o albumie grupy Locomotora
– This
Very Holding Back, który tak pięknie nawiązuje do twórczości Franza
Kafki. Warto też przypomnieć płytę Doreny
- Nuet,
EPkę CUTE – The
Sileni Cry, a także wydawnictwa Hammock
(Oblivion Hymns), The Echelon Effect (Atlantic), Nilsa Frahma (Spaces)
oraz Explosion In The Sky & Davida
Wingo (Prince Avalanche).
Oczywiście
nie zabrakło również propozycji z mocniejszym akcentami, które należałoby
wtłoczyć do post-metalowej przegródki z domieszką międzygatunkowych
naleciałości. Warto przytoczyć chociażby kolejny album Year of no Light (Tocsin),
tytułowe wydawnictwo Kokomo,
zaskakujace Consciousness Removal Project
(Tacit),
czerpiące z Lovecrafta Autism (The
Crawling Chaos), czy wyposażone w krzykaczy: Mouth of the Architect (Dawning),
Rosetta (The Anaesthete), suplementujące album długogrający Vertikal II od Cult of Luna oraz buntowniczy materiał od A storm of Light (Nations to
Flames).
W
zestawieniu warto też odrębnie wymienić krążki połamane rytmicznie. W takiej
kategorii trzeba wspomnieć o naprawdę dobrej płycie formacji Leprous (Coal), EP australijskiego Tangled
Thoughts of Leaving (Failed by Man
and Machine), udziwnionym albumie Ihsahna
(Das Seelenbrechen), a także o
nieoczekiwanym przeze mnie, ale jednak ciekawy wydawnictwie Exivious (Liminal).
Nieco miejsca muszę poświęcić też płytom, które nie
spełniły pokładanych w nich oczekiwań. Jednym z takich albumów jest muzyczny
debiut projektu Palms. Jest to muzyczna
wypadkowa doświadczeń, fascynacji i talentów muzyków grupy Isis i Chino
Moreno. Płyta już na etapie wstępnych planów budziła wielkie zainteresowanie,
tuż po jej wydaniu ciśnienie zdecydowanie opadło, a my możemy cieszyć się
ciekawym tworem muzycznym, w którym niestety brakuje trochę Isis i Chino
z pierwszych płyt Deftones. Podobne odczucia pojawiają się w kontekście
najnowszej produkcji od God Is An
Astronaut. Oczywiście nie mogę powiedzieć, że jest to zły album, bo teraz
zwyczajnie się takich nie robi. Natomiast brakuje mi w nim rozwiązań rodem z
wcześniejszych wydawnictw. Skład się rozrósł, pojawiło się dużo zbędnych
elementów takich jak np. przetworzone wokale. Trudno też mówić o spełnieniu
oczekiwań, kiedy na myśl przychodzi Blackfield.
Na szczęście zaangażowanie w działalność tego projektu odpuściłem sobie już
przy trzecim albumie, więc poziom treści na czwórce
specjalnie mnie nie zmartwił.
Nie byłbym sobą, gdybym do podsumowania nie wplótł
trochę dziwności. Z tego względu przypominam, o trochę zapomnianym
wydawnictwie, na które również warto zwrócić uwagę. The Big Dream to drugi album mistrza pokręconych filmów. Da się tu odnaleźć masę
rozwiązań dźwiękowych, które dominowały w tle produkcji filmowych Davida Lyncha i choć The Big Dream
jest propozycją od amatora to nie ma tu miejsca na amatorszczyznę. To
bardzo ciekawa, klimatyczna i szalenie charakterystyczna historia, którą warto
jest przyswoić.
Na
koniec muszę wspomnieć o dwóch ciekawych płytach muzycznych legend. Na rynku
wydawniczym ponownie zameldowały się grupy Deep
Purple i Black Sabbath. Po oba
albumy z pewnością warto jest sięgnąć, żeby powspominać dawne muzyczne czasy i
zasłuchać się w przeszłości. Oczywiście krążki trzymają zadowalający poziom,
ale brakuje w nich powiewu świeżości. Należy sobie postawić pytanie, czy brak
innowacji stanowi problem przeszkadzający w cieszeniu się wspomnianymi
albumami. Odpowiedź jest prosta i konkretna – zdecydowanie nie.
IV. Koncerty
Rok
2013 był również ciekawym okresem jeżeli chodzi o okazje do spełniania koncertowych
marzeń. Udało mi się doświadczyć na żywo formacji takich jak Leech,
Ef,
Kwoon,
Neurosis,
ponownie podziwiać Blindead,
Riverside
czy sleepmakeswaves,
zadumać nad akustyczną Anathemą
i Antimatter, czy zapatrzeć w
wizualizacje od The
Ocean.
Był
to też kolejny rok, w którym świetnie zaprezentował się klub Hydrozagadka, gromadząc sporą
publiczność na kilku naprawdę świetnych koncertach. Choć lokalizacja nie
rozpieszcza, a i można mieć uwagi do kwestii estetycznych, to wszystkie
niedostatki wynagradza z nawiązką organizacja wydarzeń. W tej samej materii
wyjątkowo dobrze wypadł również klub Basen,
któremu życzę jak najlepiej, bo ma wszystko, czego tylko trzeba, żeby stać się
jedną z częściej odwiedzanych koncertowych miejsc Warszawy.
Poniżej
prezentuję, jak zwykle mocno subiektywne zestawienie najciekawszych koncertów
2013, na jakie miałem okazję się doczłapać.
05.
Gojira: klub Stodoła (05.08.2013):
krótki i intensywny pokaz naprawdę wysokich umiejętności technicznych Francuzów
kolejny raz wywarł na mnie ogromne wrażenie. Jest to jeden z nielicznych
projektów, który na żywo brzmi w jakości podobnej, o ile nie lepszej niż w wersji
studyjnej. Na dodatek niewątpliwym walorem tego wydarzenia był perkusista
pływający na desce pośród fal z uniesionych rąk stłoczonych pod sceną fanów.
04.
Neurosis: klub Proxima (30.06.2013):
Steve von Till i spółka zaproponowali intensywny, hałaśliwy, transowy pokaz
mrocznych przemyśleń. Rozbrzmiały starsze kompozycje, ale nie zabrakło też
nowości z utworami At the Well, czy Bleeding the Pigs na czele.
Co więcej, trzeba podkreślić, że utwory z Honor Found in Decay świetnie
wypadają na żywo, zaklinają album i dodają mu uroku.
03.
Ef: klub Hydrozagadka (07.11.2013): W żadnym aspekcie tego wydarzenia nie dano mi powodu do zawodu.
Zaczęło się naprawdę dobrze od świetnego Delusions of Grandeur, nie
zabrakło oczywiście innych, nowych kompozycji pokroju Yield, heart. Yield!,
czy Lake Vaetten, jednak najbardziej cieszyły utwory z przeszłości w tym
fenomenalny Final Touch / Hidden Agenda i kończący koncert Tomorrow
my friend…. Poszczególne kompozycje oprócz tony klimatu i dobrej formy
muzyków (mimo ostatniego koncertu na trasie) zawierały także świetną grę
świateł, która w połączeniu z dobrym nagłośnieniem, świetną pracą
poszczególnych instrumentów: perkusji, trzech (!) gitar, basu i różnego rodzaju
udziwniaczy robiła ogromne wrażenie.
02. Kwoon:
klub Hydrozagadka (24.10.2013): Można
było zakładać, że muzycy zaczną stopniowo dozować wrażenia, by w końcu
zaserwować najbardziej wyczekiwane kompozycje. Nic bardziej mylnego! Francuzi
nie mieli zamiaru brać jeńców i trochę filmowo zaczęli od trzęsienia ziemi,
żeby później wznieść się na niewyobrażalnie wysokie, emocjonalne rejestry.
Pierwszym utworem był fenomenalny, szalenie plastyczny i aktorski w artrockowym
stylu, Schizophrenic. Pojawił się też świetny Wark, intensywny Emily
Was A Queen, czy magiczny I Lived on the Moon. Koncert zwieńczył bis
w postaci Frozen Bird, którego ostatnia, minimalistyczna część, została
odśpiewana wspólnie przez cały zespół.
01:
Leech: klub Hydrozagadka
(25.03.2013): Muzycy Leech
zaproponowali, zgromadzonym tego wieczoru w klubie, podróż kosmicznym statkiem,
w którym aż roi się od światełek, rozbłysków i bliżej niezidentyfikowanych
odgłosów. Podróż pełną wrażeń, emocji i świetnej muzyki. Chciałoby się jeszcze
raz, a skoro szlak do Polski już został przetarty, to mam nadzieję, że będą
okazje do powtórek.
V. Oczekiwania
Oczekiwania
to zawsze kłopotliwa sprawa. Mam nadzieję, że nie jesteście zaskoczeni takim
stwierdzeniem! Wystarczy wspomnieć wydarzenia (premiery, koncerty), których tak
intensywnie się wypatrywało, które jeszcze przed realnym spełnieniem, były
odgrywane w głowie nieskończoną ilość razy. Rzeczywistość nie zawsze wytrzymuje
starcie z wyobrażeniami, dlatego też staram się nie wyczekiwać, a raczej
przyjmować, to co przyniesie muzyczny świat. Nie zawsze jestem w takim
postanowieniu konsekwentny, dlatego pozwolę sobie na kilka rozważań dotyczących
muzycznej przyszłości.
Tekst
wyprzedziła już premiera czwartego studyjnego krążka Alcest – Shelter, jak i
koncert promujący ten album, dlatego ten wątek odpuszczę. Na horyzoncie czai
się kilka ciekawych premier. Na rodzimym poletku warto wypatrywać nowego
wydawnictwa grupy Lebowski, Frozen Lakes, Lunatic Soul (!), Tune, EP zaprzyjaźnionego z I’m Stuck Between
zespołu HOAP, a także kolejnych solowych
nowości od muzyków Letters from Silence,
czyli Maćka Bąka i Wawrzyńca Dąbrowskiego. Nad solowym album pracuje też Artur Rojek, który nie tak dawno
zakończył swoją wieloletnią współpracę z Myslovitz.
Na
rynkach zagranicznych z pewnością nie zabraknie ekscytujących nowości. Albumami
długogrającymi uraczyć mają nas formacje Crib45
i Agalloch, a EPkę szykuje junius. Pięknie zapowiada się także produkcja
projektu Nyctalgia. Dodatkowo pojawi się także okazja do
spełnienia jednego z moich koncertowych marzeń, czyli możliwość zobaczenia na
żywo Cult of Luna. Standardowo w
takim miejscu warto jest się też rozmarzyć nad wciąż nieuchwytnym albumem Tool, czy A Perfect Circle, ale kto wie, może tym razem się uda?
VI. Podsumowanie
Tak
moi drodzy to już koniec. Przyznam się, że choć planowałem brak ograniczeń
podczas pisania tego tekstu, to jego rozmiar i mnie zaskoczył. Patrząc na
podsumowania poprzednich lat dochodzę do wniosku, że dużo się tu zmieniło,
zarówno jeżeli chodzi o dostęp do muzyki, jak i sposób opowiadania o niej. Niewątpliwie
są to zmiany na lepsze.
2013
rok był naprawdę niezwykłym czasem i trochę trudno jest mi go opuszczać. Często
błądzę po przeszłości, więc wiem, że i do tego okresu będę niejednokrotnie
wracał. Teraz jednak przyszła już pora na opuszczenie przyłbicy i wyjście naprzeciw
kolejnym starciom i wyzwaniom.
Dziękuję,
że wytrwaliście! Na koniec playlista zjawisk muzycznych 2013 roku - świat.