Tworzenie
wszelkiego rodzaju podsumowań nie jest prostą sprawą i te muzyczne wcale nie są
w tym aspekcie wyjątkowe. Ogromna dostępność wrażeń z działu audio może
przyprawić o ból głowy, a szeregowanie tychże w takiej lub innej kolejności, to
już inny wymiar abstrakcji. Mimo tego lubię wracać myślami do tego, co w zadanym
okresie sprawiało mi najwięcej okołomuzycznej przyjemności, czy też w moim
przypadku najwięcej okołomuzycznej melancholii.
Na początek kilka uwag dotyczących ostatecznego rozprawienia się z rokiem 2012.
Na początek kilka uwag dotyczących ostatecznego rozprawienia się z rokiem 2012.
Przede wszystkim tekst może okazać się stosunkowo obszerny, ale
gorąco wierzę w to, że zaglądają tu ludzie, którzy nie boją się słowa pisanego.
W każdym razie nie mam zamiaru się ograniczać.
Ponadto podsumowanie płyt wydanych w roku 2012 pojawi się w
nieco innej formie niż miało to miejsce w roku poprzednim. Oddzielnie omówię
wydawnictwa polskie i zagraniczne, a w zasadzie odwrotnie: zagraniczne, a potem
polskie. Jednak tym razem nie pojawi się (tylko) typowo sportowe podium.
Stworzyłem listę dziesięciu zagranicznych płyt, które według mnie zasługują na
uwagę, ale z wielką lubością wspominam też o innych, udanych krążkach. Znalazło
się też miejsce dla tych zdecydowanie mniej udanych. Wydawnictwa polskie nie są
uszeregowane w konkretnej kolejności.
Poza tym sięgnę pamięcią do kilku niezwykłych koncertów, które
miały miejsce w przeciągu ostatnich dwunastu miesięcy.
A tekst zwieńczą oczekiwania (wyzwania i złorzeczenia) wobec roku
2013.
Zanim
przejdę do rzeczy, chciałem jeszcze oświadczyć, że ja niżej podpisany popełniam
ten tekst w pełni sił umysłowych, bez przymusu, jedynie pod wpływem osobistych,
przeszalenie subiektywnych wrażeń.
I. Świat
Rok
2012 nie był dla mnie rokiem odkryć. Dotarło do mnie bardzo mało albumów
autorstwa muzycznych tworów, których do tej pory nie znałem. Szalenie tego
żałuję, ale mam nadzieję, że z czasem jeszcze się do takich dokopię. Za to
pojawiło się dużo wydawnictw zespołów, które uważnie obserwuję od dłuższego
czasu. Niepokojące wydało mi się wrażenie, które odniosłem po przesłuchaniu
większości z nich. To był rok bezpiecznych
płyt, wydawnictw na wysokim poziomie, ale równocześnie będących tylko kolejną
solidną pozycją w dyskografii zespołu. A chciałoby się przełomów, odważnych i
udanych zmian, czarów-marów, cudów niewidów, ale niestety do tego nie doszło.
Wśród wspomnianych płyt wymieniłbym nowe dzieła: Neurosis – Honor Found In
Decay (i to mimo świetnego At The
Well), Deftones – Koi No Yokan, Katatonii – Dead End Kings i
kilka innych pozycji wydawniczych. Podkreślę ponownie – są to udane wydawnictwa
uznanych, muzycznych marek, ale niestety
nie są w stanie wykrzesać ze mnie ochów i achów.
10.
Gojira – L'Enfant Sauvage. Długo zastanawiałem się,
czy nie włączyć tego wydawnictwa Francuzów do grona wymienionych wyżej
bezpiecznych albumów. Okazało się jednak, że jest to album, do którego trzeba
podejść w specyficzny sposób. Pojawia się tam wszystko, co w dokonaniach Gojiry może zachwycać – niesamowita
technika, sekcja rytmiczna z Mario Duplantier na czele, specyficzna
konstrukcja kompozycji i muzyczne perełki w postaci m.in. Born in Winter, The Fall.
09.
Storm Corrosion – Storm Corrosion. Trudna w odbiorze fuzja
dwóch wielkich, muzycznych osobistości. Powierzchownie nieudany, a prawdziwie
piękny i magiczny krążek. Obu muzykom należy się uznanie za odwagę w realizacji
własnych twórczych zapędów i hołd złożony swoim muzycznym inspiracjom.
08. Crippled Black Phoenix – (Mankind)
The Crafty Ape/ No Sadness or
Farewell. Rok 2012 był dla CBP trudnym, ale i intensywnym twórczo okresem. Szeregi formacji
opuścił charyzmatyczny Joe Volk z czym trudno było mi się pogodzić. Przez długi
czas nie mogłem oddzielić kwestii muzycznych od wewnętrznych spaw zespołu, co
wpływało na odbiór ich twórczości. Jednak z czasem udało mi się uporać z tym
aspektem i przekonałem się do obu albumów wydanych w 2012 roku. Traktowane
oddzielnie raczej nie znalazłyby się w dziesiątce, ale razem jak najbardziej na
to zasługują.
07.
Toundra
– (III).
Trzeci album post-metalowców z Hiszpanii, to zwrot w nieco inne rejony
muzyczne. Mniej tam typowych dla ich wcześniejszej twórczości, rozciągniętych,
gitarowych pejzaży, a zdecydowanie więcej rockowych, dynamicznych rozwiązań.
Pojawiają się tam ciekawe kompozycje z dobrze wykorzystanymi środkami
twórczymi, wśród których pojawiają się skrzypce. Zdecydowany i udany krok
naprzód.
06. Antimatter – Fear
Of A Unique Identity. Z
pewnością nie jest to kontynuacja Leaving
Eden, a właśnie sentymentem do wspomnianej płyty wiele osób tłumaczy sobie
moje zainteresowanie ubiegłorocznym albumem Antymaterii.
Z pewnością jest w tym sporo racji, ale nadal uważam, że jest to bardzo
interesujące wydawnictwo. Koniecznie trzeba zrozumieć, że jest to inna
historia, którą opowiedziano za pomocą innych, bardziej rockowych środków.
05.
Tacoma Narrows Bridge Disaster – Exegesis. Jedyny w zestawieniu zespół, który pojawił się w mojej muzycznej
świadomości, jak diabełek wyskakujący z pudełeczka. Niespodziewanie okazało
się, że istnieje twór będący wypadkową zderzenia m.in. Toola z Russian Cricles
i Pelican. Szalenie niedoceniany, a
naprawdę świetny materiał.
04. A Whisper In The Noise – To
Forget. West Thordsona kompozytor,
wokalista i założyciel projektu A
Whisper In The Noise wykazywał tendencję do tworzenia specyficznie
nierównej muzyki. Każdy z utworów traktowany oddzielnie brzmiał dobrze, jednak
albumy traktowane jako całość były zbyt różnorodne (o zgrozo!). Od dawna
marzyło mi się zdecydowane zwrócenie się w jednym, konkretnym kierunku.
Niezmiernie cieszę się, że padło na muzyczną melancholię.
03. Alcest
- Les Voyages de l'Âme. Wydawnictwo, którego zawartość należałoby umieścić
pomiędzy dwoma poprzednimi albumami. Dużo tu nawiązań do eterycznego debiutu,
ale nie brakuje tu elektryzujących, dźwiękowych zagęszczeń i mocniejszych
uderzeń. Kolejna wizyta w Innym Świecie
to chwile pełne nostalgii, wspomnień i intensywnych wrażeń.
02.
Mono – For
My Parents. Na kolejnym krążku muzyków z Kraju Kwitnącej Wiśni nie
uświadczymy wielkich, monumentalnych i niezwykle wzniosłych muzycznych pejzaży,
za to zanurzymy się w nostalgicznej opowieści, która jest hołdem złożonym
rodzicom w podziękowaniu za bezwarunkową miłość, jaką darzą swoje dzieci. Minimalistyczny
nakład środków, który wywołuje oczyszczającą burzę emocji.
01.
Betrayal at Bespin
- Rains.
Zaskakujący następca Diary
Of A Dead Man Walking, ogromny przeskok gatunkowy przy zachowaniu tego
niezwykłego dźwiękowego magnetyzmu. Soundtrack do innego filmu, stworzony
innymi środkami – czaruje, przyciąga, hipnotyzuje i to za każdym razem.
Mówiąc
o zeszłorocznych albumach warto też przypomnieć dwie bardzo ciekawe EPki. Jedną
z nich jest długo wyczekiwane, profesjonalne wydawnictwo projektu Aoria – The
Constant, na którym znalazły się odświeżone wersje znanych utworów i
dwie nowe kompozycje. Efekt jest elektryzujący i rodzi ogromne nadzieje na
przyszłość. Drugim ze wspomnianych albumów jest Delusions of Grandeur szwedzkiego
zespołu Ef,
który zawiera to, co jest najbardziej charakterystyczne dla post-rockowców z
Gothenburga. Delikatne, przestrzenne brzmienie ubrane w garnitur ciekawej
historii.
Nie
sposób też nie wspomnieć o bardzo ciekawych albumach z przepastnego worka z
umowną nazwą post-rock. Wśród nich szczególnie warto zwrócić uwagę na If These Trees Could Talk – Red Forest, The Samuel Jackson Five – The
Samuel Jackson Five, Caspian – Weaking Seasons oraz Leech – If We Get There One Day, Would You Please Open The Gates? Ten
ostatni zespół wkrótce wystąpi
w Polsce!
Warto
też przypomnieć, że w roku 2012 swój płytowy debiut miał nowy projekt Martina
Lopeza, byłego perkusisty Opeth.
Mowa oczywiście o Soen i płycie Cognitive,
której zarzuca się dużą wtórność, choć wcale nie przeszkadza to w odbiorze tego
wydawnictwa.
Poza
jakąkolwiek kategorią znalazło się Advaitic
Songs w wykonaniu OM –
wydawnictwo szczególnie polecane fanom mrocznych brzmień zbliżonych do kręgów
muzyki ambientowej.
Nie
byłbym sobą, gdybym nie zostawił sobie odrobiny miejsca na marudzenie. Rok 2012
to nie tylko muzyczne zachwyty i dobre wydawnictwa, to także kilka mniej
udanych produkcji, wśród których (może i przekornie) umieszczam Anathemę i Blueneck. Szczególnie przykro mi z powodu tego drugiego projektu,
który jeszcze niedawno radził sobie zdecydowanie lepiej w znajdowaniu drogi do
mojego muzycznego serca.
II. Polska
Kiedyś
dużo czasu poświęcałem mówieniu o zjawisku, które określałem mianem muzycznego
patriotyzmu. Polega ono na wywyższaniu twórczości polskich artystów ponad to,
co napływa do nas zza granicy. Były lata, w których taki zabieg był niezwykle
prosty, jednak wszystko wskazuje na to, że rok 2012 z mojego punktu widzenia,
był wyjątkowo słaby. Ciekawe albumy długogrające jestem w stanie wyliczyć na
palcach jednej ręki, jednak - na szczęście - pojawiło się kilka interesujących
minialbumów. Z przeciętności lub z braku dostępu do muzyki polskich twórców
ograniczę się do wymienienia ciekawych zjawisk bez szeregowania ich według
atrakcyjności.
Szczególną
uwagę należy poświęcić duetowi Letters From Silence, dla których
był to rok intensywnej pracy i zbierania owoców tejże. Przede wszystkim na
światło dzienne wypłynęła EPka stworzona ich wspólnym wysiłkiem. One
Foot On The Street, to ciekawy zwrot w twórczości obu muzyków, w
brzmieniu słychać więcej brudu miejskich przedmieść, ale to wciąż ten sam
specyficzny klimat tworzony przez warszawski duet. Z kopyta ruszyły również
projekty poboczne obu muzyków: Maciek Bąk wraz ze Stardust Memories
wydał Stardust
Memories EP, a Wawrzyniec Dąbrowski Oceans
of Subconscious razem z Frozen Lakes. Oba te wydawnictwa zwracają na siebie
uwagę, choć ten drugi projekt jest szczególnie bliski memu melancholijnemu
sercu.
Skoro
pojawił się temat minialbumów to warto też przytoczyć solowy projekt Bobby The Unicorn, na
którego koncie pojawiło się właśnie takie wydawnictwo. EPka The Bravery to
minimalistyczne, akustyczne i szalenie oldschoolwe brzmienie, które potrafi
zaczarować.
Gdzieś
po drodze pojawił się zaskakujący album Quidam.
Od razu przyznam się, że nie miałem okazji obserwować poczynań tej formacji w
czasach, w których na froncie dało się słyszeć damski wokal, więc większym
sentymentem darzę te nowsze produkcje. Uwielbiam poprzedni album, w końcu
opowiada o samotności, a jest to dla mnie inspirujący temat. Z chęcią sięgnąłem
po Saiko i okazało się, że w
odniesieniu do Alone Together zaszło
wiele zmian: utwory uległy skróceniu i uproszczeniu, pojawiły się teksty w
języku polskim, gdzieś zatracił się progresywny duch, ale album jako całość w
niezrozumiały sposób przyciąga i czaruje.
Kończąc
temat polskich wydawnictw roku 2012 wspomnę o projekcie Patrick the Pan, z
którym wiąże się pewna historia. Piotr Madej - kompozytor i wokalista w jednej
osobie, któregoś dnia doszedł do wniosku, że dość już brzdąkania bardziej dla
siebie niż dla innych, zamknął się w pokoju i nagrał płytę. Elementem, który
różni tę historię od innych, podobnych, jest to, że jemu się udało. Stworzył
płytę Something of an End, która jest
rozliczeniem z młodością, urzeka i czaruje. Minimalistyczne tło, ciepłe
kompozycje, bajkowe elementy – nie da się nie lubić.
III. Koncerty
Rok
2012 był dla mnie niezwykle krótkim rokiem koncertowym. Rozpoczął się późno, bo
dopiero dziesiątego kwietnia za sprawą Russian
Circles i potrwał do siedemnastego listopada, kiedy to miała miejsce
warszawska część trasy Dead End of Europe 2012. W tym czasie udało mi się uczestniczyć w siedemnastu koncertach,
podczas których zobaczyłem m.in. Katatonię, Alcest, Gojirę,
Sleepmakeswaves, The Samuel Jackson Five, In Flames i
Mono. Z tych ciekawszych postanowiłem wyróżnić trzy:
03.
Sleepmakeswaves i The Samuel Jackson Five. Nie przypuszczałem, że będę miał okazję zobaczyć i
usłyszeć Sleepmakeswaves w Polsce, w końcu nie codziennie odwiedzają nas
zespoły z Australii i choć nie pojawił się mój ulubiony utwór tego projektu, to
i tak zaliczam ten koncert do grona tych ciekawszych ogółem, zwłaszcza, że
stawkę uzupełnili wariaci z The Samuel Jackson Five
02. Tune.
Zespół szturmem zyskuje nowe zastępy fanów i to nie tylko dzięki udziałowi w
telewizyjnym show, ale przede wszystkim dlatego, że udało im się stworzyć
niesamowitą, muzyczną opowieść o zmaganiach Michaela z pokrętnym życiem. Cieszę
się, że mogłem pojawić się na koncercie jeszcze przed boomem na ich twórczość,
udało mi się też z nimi porozmawiać.
01. Mono.
Japończycy ponownie pokazali instrumentalną perfekcję i mistrzostwo w kreacji
muzycznych emocji. Płyta For My Parents
na żywo prezentuje się równie dobrze co na albumie, a przy okazji zyskuje
dodatkowych rumieńców.
Na szczęście w roku 2012, nie trafiłem na koncert,
który mógłbym określić mianem wielkiej klapy. Co prawda w tracie trwania
Ursynaliów, było szalenie zimno, ale trudno o to kogokolwiek winić.
IV. Oczekiwania
Oczekiwania to niebezpieczna sprawa, z którą nie
zawsze warto igrać, bo mogą wypaczyć wrażenia dotyczące rzeczy, na które się
czeka. Nie raz już mogłem się przekonać, że zachwycają mnie rzeczy, które
poznaję przy okazji, a te długo wyczekiwane często nie są w stanie sprostać
wyobrażeniu o nich, które w sobie hodowałem. Mimo tego chcę przytoczyć kilka
płyt, o których warto pamiętać. Jeszcze w styczniu
pojawią się trzy albumy: Cult of Luna – Vertikal, Riverside – Shrine
of New Geration Slaves i Our Ceasing Voice – That Day Last November. Oprócz nich na horyzoncie majaczy także nowe
wydawnictwo Votum – Harvest Moon,
Stevena Wilsona i kilku innych artystów. Zawsze warto też pomarzyć o
płytach od Toola albo A Perfect Circle, ale oba przypadki lepiej
przemilczeć.
Jeżeli zaś chodzi o oczekiwania koncertowe, to
zawsze można spodziewać się koncertów promujących nowe płyty, stąd chętnie bym
się wybrał na koncerty wyżej wymienionych zespołów. Ponadto warto podkreślić,
że tegoroczna edycja Asymmetry
Festival zapowiada się wyjątkowo smakowicie.
Panie
Roku 2013! Halo!? Dawaj co tam masz!
Oby tylko starczyło czasu, sił i chęci, żeby to
wszystko przyswoić.