poniedziałek, 14 stycznia 2013

once in the middle of the crowd... i stopped... (IV)

Tworzenie wszelkiego rodzaju podsumowań nie jest prostą sprawą i te muzyczne wcale nie są w tym aspekcie wyjątkowe. Ogromna dostępność wrażeń z działu audio może przyprawić o ból głowy, a szeregowanie tychże w takiej lub innej kolejności, to już inny wymiar abstrakcji. Mimo tego lubię wracać myślami do tego, co w zadanym okresie sprawiało mi najwięcej okołomuzycznej przyjemności, czy też w moim przypadku najwięcej okołomuzycznej melancholii.

Na początek kilka uwag dotyczących ostatecznego rozprawienia się z rokiem 2012.

Przede wszystkim tekst może okazać się stosunkowo obszerny, ale gorąco wierzę w to, że zaglądają tu ludzie, którzy nie boją się słowa pisanego. W każdym razie nie mam zamiaru się ograniczać.

Ponadto podsumowanie płyt wydanych w roku 2012 pojawi się w nieco innej formie niż miało to miejsce w roku poprzednim. Oddzielnie omówię wydawnictwa polskie i zagraniczne, a w zasadzie odwrotnie: zagraniczne, a potem polskie. Jednak tym razem nie pojawi się (tylko) typowo sportowe podium. Stworzyłem listę dziesięciu zagranicznych płyt, które według mnie zasługują na uwagę, ale z wielką lubością wspominam też o innych, udanych krążkach. Znalazło się też miejsce dla tych zdecydowanie mniej udanych. Wydawnictwa polskie nie są uszeregowane w konkretnej kolejności.

Poza tym sięgnę pamięcią do kilku niezwykłych koncertów, które miały miejsce w przeciągu ostatnich dwunastu miesięcy.

A tekst zwieńczą oczekiwania (wyzwania i złorzeczenia) wobec roku 2013.

Zanim przejdę do rzeczy, chciałem jeszcze oświadczyć, że ja niżej podpisany popełniam ten tekst w pełni sił umysłowych, bez przymusu, jedynie pod wpływem osobistych, przeszalenie subiektywnych wrażeń.


I. Świat

Rok 2012 nie był dla mnie rokiem odkryć. Dotarło do mnie bardzo mało albumów autorstwa muzycznych tworów, których do tej pory nie znałem. Szalenie tego żałuję, ale mam nadzieję, że z czasem jeszcze się do takich dokopię. Za to pojawiło się dużo wydawnictw zespołów, które uważnie obserwuję od dłuższego czasu. Niepokojące wydało mi się wrażenie, które odniosłem po przesłuchaniu większości z nich. To był rok bezpiecznych płyt, wydawnictw na wysokim poziomie, ale równocześnie będących tylko kolejną solidną pozycją w dyskografii zespołu. A chciałoby się przełomów, odważnych i udanych zmian, czarów-marów, cudów niewidów, ale niestety do tego nie doszło. Wśród wspomnianych płyt wymieniłbym nowe dzieła: NeurosisHonor Found In Decay (i to mimo świetnego At The Well), Deftones Koi No Yokan, KatatoniiDead End Kings i kilka innych pozycji wydawniczych. Podkreślę ponownie – są to udane wydawnictwa uznanych, muzycznych marek, ale niestety nie są w stanie wykrzesać ze mnie ochów i achów.

10. GojiraL'Enfant Sauvage. Długo zastanawiałem się, czy nie włączyć tego wydawnictwa Francuzów do grona wymienionych wyżej bezpiecznych albumów. Okazało się jednak, że jest to album, do którego trzeba podejść w specyficzny sposób. Pojawia się tam wszystko, co w dokonaniach Gojiry może zachwycać – niesamowita technika, sekcja rytmiczna z Mario Duplantier na czele, specyficzna konstrukcja kompozycji i muzyczne perełki w postaci m.in. Born in Winter, The Fall.


09. Storm CorrosionStorm Corrosion. Trudna w odbiorze fuzja dwóch wielkich, muzycznych osobistości. Powierzchownie nieudany, a prawdziwie piękny i magiczny krążek. Obu muzykom należy się uznanie za odwagę w realizacji własnych twórczych zapędów i hołd złożony swoim muzycznym inspiracjom. 


 08. Crippled Black Phoenix(Mankind) The Crafty Ape/ No Sadness or Farewell. Rok 2012 był dla CBP trudnym, ale i intensywnym twórczo okresem. Szeregi formacji opuścił charyzmatyczny Joe Volk z czym trudno było mi się pogodzić. Przez długi czas nie mogłem oddzielić kwestii muzycznych od wewnętrznych spaw zespołu, co wpływało na odbiór ich twórczości. Jednak z czasem udało mi się uporać z tym aspektem i przekonałem się do obu albumów wydanych w 2012 roku. Traktowane oddzielnie raczej nie znalazłyby się w dziesiątce, ale razem jak najbardziej na to zasługują.


07. Toundra (III). Trzeci album post-metalowców z Hiszpanii, to zwrot w nieco inne rejony muzyczne. Mniej tam typowych dla ich wcześniejszej twórczości, rozciągniętych, gitarowych pejzaży, a zdecydowanie więcej rockowych, dynamicznych rozwiązań. Pojawiają się tam ciekawe kompozycje z dobrze wykorzystanymi środkami twórczymi, wśród których pojawiają się skrzypce. Zdecydowany i udany krok naprzód.


06. AntimatterFear Of A Unique Identity. Z pewnością nie jest to kontynuacja Leaving Eden, a właśnie sentymentem do wspomnianej płyty wiele osób tłumaczy sobie moje zainteresowanie ubiegłorocznym albumem Antymaterii. Z pewnością jest w tym sporo racji, ale nadal uważam, że jest to bardzo interesujące wydawnictwo. Koniecznie trzeba zrozumieć, że jest to inna historia, którą opowiedziano za pomocą innych, bardziej rockowych środków.


05. Tacoma Narrows Bridge DisasterExegesis. Jedyny w zestawieniu zespół, który pojawił się w mojej muzycznej świadomości, jak diabełek wyskakujący z pudełeczka. Niespodziewanie okazało się, że istnieje twór będący wypadkową zderzenia m.in. Toola z Russian Cricles i Pelican. Szalenie niedoceniany, a naprawdę świetny materiał.


04. A Whisper In The NoiseTo Forget. West Thordsona kompozytor, wokalista i założyciel projektu A Whisper In The Noise wykazywał tendencję do tworzenia specyficznie nierównej muzyki. Każdy z utworów traktowany oddzielnie brzmiał dobrze, jednak albumy traktowane jako całość były zbyt różnorodne (o zgrozo!). Od dawna marzyło mi się zdecydowane zwrócenie się w jednym, konkretnym kierunku. Niezmiernie cieszę się, że padło na muzyczną melancholię.


03. Alcest - Les Voyages de l'Âme. Wydawnictwo, którego zawartość należałoby umieścić pomiędzy dwoma poprzednimi albumami. Dużo tu nawiązań do eterycznego debiutu, ale nie brakuje tu elektryzujących, dźwiękowych zagęszczeń i mocniejszych uderzeń. Kolejna wizyta w Innym Świecie to chwile pełne nostalgii, wspomnień i intensywnych wrażeń.


02. MonoFor My Parents. Na kolejnym krążku muzyków z Kraju Kwitnącej Wiśni nie uświadczymy wielkich, monumentalnych i niezwykle wzniosłych muzycznych pejzaży, za to zanurzymy się w nostalgicznej opowieści, która jest hołdem złożonym rodzicom w podziękowaniu za bezwarunkową miłość, jaką darzą swoje dzieci. Minimalistyczny nakład środków, który wywołuje oczyszczającą burzę emocji.


01. Betrayal at Bespin - Rains. Zaskakujący następca Diary Of A Dead Man Walking, ogromny przeskok gatunkowy przy zachowaniu tego niezwykłego dźwiękowego magnetyzmu. Soundtrack do innego filmu, stworzony innymi środkami – czaruje, przyciąga, hipnotyzuje i to za każdym razem.


Mówiąc o zeszłorocznych albumach warto też przypomnieć dwie bardzo ciekawe EPki. Jedną z nich jest długo wyczekiwane, profesjonalne wydawnictwo projektu Aoria The Constant, na którym znalazły się odświeżone wersje znanych utworów i dwie nowe kompozycje. Efekt jest elektryzujący i rodzi ogromne nadzieje na przyszłość. Drugim ze wspomnianych albumów jest Delusions of Grandeur szwedzkiego zespołu Ef, który zawiera to, co jest najbardziej charakterystyczne dla post-rockowców z Gothenburga. Delikatne, przestrzenne brzmienie ubrane w garnitur ciekawej historii.

Nie sposób też nie wspomnieć o bardzo ciekawych albumach z przepastnego worka z umowną nazwą post-rock. Wśród nich szczególnie warto zwrócić uwagę na If These Trees Could TalkRed Forest, The Samuel Jackson FiveThe Samuel Jackson Five, Caspian Weaking Seasons oraz Leech If We Get There One Day, Would You Please Open The Gates? Ten ostatni zespół wkrótce wystąpi w Polsce!

Warto też przypomnieć, że w roku 2012 swój płytowy debiut miał nowy projekt Martina Lopeza, byłego perkusisty Opeth. Mowa oczywiście o Soen i płycie Cognitive, której zarzuca się dużą wtórność, choć wcale nie przeszkadza to w odbiorze tego wydawnictwa.

Poza jakąkolwiek kategorią znalazło się Advaitic Songs w wykonaniu OM – wydawnictwo szczególnie polecane fanom mrocznych brzmień zbliżonych do kręgów muzyki ambientowej.

Nie byłbym sobą, gdybym nie zostawił sobie odrobiny miejsca na marudzenie. Rok 2012 to nie tylko muzyczne zachwyty i dobre wydawnictwa, to także kilka mniej udanych produkcji, wśród których (może i przekornie) umieszczam Anathemę i Blueneck. Szczególnie przykro mi z powodu tego drugiego projektu, który jeszcze niedawno radził sobie zdecydowanie lepiej w znajdowaniu drogi do mojego muzycznego serca.


II. Polska

Kiedyś dużo czasu poświęcałem mówieniu o zjawisku, które określałem mianem muzycznego patriotyzmu. Polega ono na wywyższaniu twórczości polskich artystów ponad to, co napływa do nas zza granicy. Były lata, w których taki zabieg był niezwykle prosty, jednak wszystko wskazuje na to, że rok 2012 z mojego punktu widzenia, był wyjątkowo słaby. Ciekawe albumy długogrające jestem w stanie wyliczyć na palcach jednej ręki, jednak - na szczęście - pojawiło się kilka interesujących minialbumów. Z przeciętności lub z braku dostępu do muzyki polskich twórców ograniczę się do wymienienia ciekawych zjawisk bez szeregowania ich według atrakcyjności.

Szczególną uwagę należy poświęcić duetowi Letters From Silence, dla których był to rok intensywnej pracy i zbierania owoców tejże. Przede wszystkim na światło dzienne wypłynęła EPka stworzona ich wspólnym wysiłkiem. One Foot On The Street, to ciekawy zwrot w twórczości obu muzyków, w brzmieniu słychać więcej brudu miejskich przedmieść, ale to wciąż ten sam specyficzny klimat tworzony przez warszawski duet. Z kopyta ruszyły również projekty poboczne obu muzyków: Maciek Bąk wraz ze Stardust Memories wydał Stardust Memories EP, a Wawrzyniec Dąbrowski Oceans of Subconscious razem z Frozen Lakes. Oba te wydawnictwa zwracają na siebie uwagę, choć ten drugi projekt jest szczególnie bliski memu melancholijnemu sercu.


Skoro pojawił się temat minialbumów to warto też przytoczyć solowy projekt Bobby The Unicorn, na którego koncie pojawiło się właśnie takie wydawnictwo. EPka The Bravery to minimalistyczne, akustyczne i szalenie oldschoolwe brzmienie, które potrafi zaczarować.

Gdzieś po drodze pojawił się zaskakujący album Quidam. Od razu przyznam się, że nie miałem okazji obserwować poczynań tej formacji w czasach, w których na froncie dało się słyszeć damski wokal, więc większym sentymentem darzę te nowsze produkcje. Uwielbiam poprzedni album, w końcu opowiada o samotności, a jest to dla mnie inspirujący temat. Z chęcią sięgnąłem po Saiko i okazało się, że w odniesieniu do Alone Together zaszło wiele zmian: utwory uległy skróceniu i uproszczeniu, pojawiły się teksty w języku polskim, gdzieś zatracił się progresywny duch, ale album jako całość w niezrozumiały sposób przyciąga i czaruje.

Kończąc temat polskich wydawnictw roku 2012 wspomnę o projekcie Patrick the Pan, z którym wiąże się pewna historia. Piotr Madej - kompozytor i wokalista w jednej osobie, któregoś dnia doszedł do wniosku, że dość już brzdąkania bardziej dla siebie niż dla innych, zamknął się w pokoju i nagrał płytę. Elementem, który różni tę historię od innych, podobnych, jest to, że jemu się udało. Stworzył płytę Something of an End, która jest rozliczeniem z młodością, urzeka i czaruje. Minimalistyczne tło, ciepłe kompozycje, bajkowe elementy – nie da się nie lubić.



III. Koncerty

Rok 2012 był dla mnie niezwykle krótkim rokiem koncertowym. Rozpoczął się późno, bo dopiero dziesiątego kwietnia za sprawą Russian Circles i potrwał do siedemnastego listopada, kiedy to miała miejsce warszawska część trasy Dead End of Europe 2012. W tym czasie udało mi się uczestniczyć w siedemnastu koncertach, podczas których zobaczyłem m.in. Katatonię, Alcest, Gojirę, Sleepmakeswaves, The Samuel Jackson Five, In Flames i Mono. Z tych ciekawszych postanowiłem wyróżnić trzy:

03. Sleepmakeswaves i The Samuel Jackson Five. Nie przypuszczałem, że będę miał okazję zobaczyć i usłyszeć Sleepmakeswaves w Polsce, w końcu nie codziennie odwiedzają nas zespoły z Australii i choć nie pojawił się mój ulubiony utwór tego projektu, to i tak zaliczam ten koncert do grona tych ciekawszych ogółem, zwłaszcza, że stawkę uzupełnili wariaci z The Samuel Jackson Five

02. Tune. Zespół szturmem zyskuje nowe zastępy fanów i to nie tylko dzięki udziałowi w telewizyjnym show, ale przede wszystkim dlatego, że udało im się stworzyć niesamowitą, muzyczną opowieść o zmaganiach Michaela z pokrętnym życiem. Cieszę się, że mogłem pojawić się na koncercie jeszcze przed boomem na ich twórczość, udało mi się też z nimi porozmawiać.

01. Mono. Japończycy ponownie pokazali instrumentalną perfekcję i mistrzostwo w kreacji muzycznych emocji. Płyta For My Parents na żywo prezentuje się równie dobrze co na albumie, a przy okazji zyskuje dodatkowych rumieńców.

Na szczęście w roku 2012, nie trafiłem na koncert, który mógłbym określić mianem wielkiej klapy. Co prawda w tracie trwania Ursynaliów, było szalenie zimno, ale trudno o to kogokolwiek winić.


IV. Oczekiwania

Oczekiwania to niebezpieczna sprawa, z którą nie zawsze warto igrać, bo mogą wypaczyć wrażenia dotyczące rzeczy, na które się czeka. Nie raz już mogłem się przekonać, że zachwycają mnie rzeczy, które poznaję przy okazji, a te długo wyczekiwane często nie są w stanie sprostać wyobrażeniu o nich, które w sobie hodowałem. Mimo tego chcę przytoczyć kilka płyt, o których warto pamiętać. Jeszcze w styczniu pojawią się trzy albumy: Cult of LunaVertikal, RiversideShrine of New Geration Slaves i Our Ceasing VoiceThat Day Last November. Oprócz nich na horyzoncie majaczy także nowe wydawnictwo VotumHarvest Moon, Stevena Wilsona i kilku innych artystów. Zawsze warto też pomarzyć o płytach od Toola albo A Perfect Circle, ale oba przypadki lepiej przemilczeć.

Jeżeli zaś chodzi o oczekiwania koncertowe, to zawsze można spodziewać się koncertów promujących nowe płyty, stąd chętnie bym się wybrał na koncerty wyżej wymienionych zespołów. Ponadto warto podkreślić, że tegoroczna edycja Asymmetry Festival zapowiada się wyjątkowo smakowicie.


Panie Roku 2013! Halo!? Dawaj co tam masz!

Oby tylko starczyło czasu, sił i chęci, żeby to wszystko przyswoić.